Moja siostra pojawiła się w moim życiu późno. Wtedy miałam już własną rodzinę i nawet przez myśl mi nie przeszło, że moi rodzice w takim wieku będą mieć jeszcze dziecko. A właściwie tylko mama. Ojciec zmarł niedługo przed tym, jak dowiedziała się o ciąży.
Urodziła dziewczynkę – Annę. Niestety, była bardzo chora. Można było policzyć na palcach, co w jej ciele działało prawidłowo. Mimo to mama się nie poddała. Chodziła do lekarzy i ośrodków rehabilitacyjnych, mając nadzieję na uzdrowienie Anny.
Z tego wszystkiego czułam, że straciłam mamę. Cały czas mówiła tylko o Annie, nie interesowała się ani mną, ani moimi dziećmi. Było mi przykro, ale trzymałam to w sobie, by nie wyjść na egoistkę.
Czasami odwiedzałam je, ale nie zostawałam długo. Anna w ogóle mnie nie akceptowała, rzucała się na mnie i wydawała niezrozumiałe dźwięki. Dlatego przestałam próbować nawiązać z nią kontakt.
Opieka nad chorym dzieckiem odcisnęła piętno na mamie. Wytrzymała piętnaście lat, a potem zatrudniła pomocnicę, która od czasu do czasu przychodziła i pomagała jej. Żyła jeszcze pięć lat, dając Annie wszystkie swoje siły, aż zupełnie się wypaliła.
Przed śmiercią poprosiła mnie, bym zaopiekowała się siostrą, i nie mogłam jej odmówić. Krewni przysięgali, że będą mnie wspierać. Jeśli nie fizycznie, to przynajmniej materialnie. Właśnie dlatego nie oddałam Anny do specjalistycznej placówki, gdzie zajęliby się nią profesjonaliści.
To było bardzo trudne. Ja i mój mąż musieliśmy przeprowadzić się do mieszkania mamy, by móc się nią opiekować. Nasze dzieci były już dorosłe, więc nie musiały uczestniczyć w tym koszmarze.
Anna była całkowicie nieprzewidywalna. Uspokajała się tylko w swoim pokoju, a za każdym razem, gdy do niej wchodziłam, by ją nakarmić lub zaprowadzić do łazienki, wpadała w furię. Pamiętając obietnicę daną mamie, trzymałam się z całych sił.
Krewni po pogrzebie mamy czasem dzwonili, pytając, jak sobie radzę. Gdy prosiłam o pomoc, by ktoś posiedział z Anną, żebym mogła choć na chwilę wyjść, zawsze mieli coś pilnego do załatwienia.
Mój mąż również nie wytrzymał długo, ale go nie winię. Nie, nie rozwiedliśmy się – wrócił do naszego mieszkania.
Zostałyśmy z Anną same, a ja miałam nadzieję, że przyzwyczai się do mnie, że się porozumiemy, ale było tylko gorzej.
Przestałam nawet wychodzić z mieszkania, bojąc się zostawić ją samą. Produkty i inne potrzebne rzeczy przywoził mi mąż albo dzieci. Tak bardzo pogrążyłam się w opiece nad siostrą, że nie zauważyłam, jak mija moje własne życie.
Zrozumiałam to dopiero wtedy, gdy moja młodsza córka zaszła w ciążę. Powiedziała, że nie chce przyjeżdżać do mnie, a ja nie mogłam do niej pojechać. Opiekunka kosztowała zbyt dużo, a nie miałam takich pieniędzy.
– Stajesz się jak babcia – powiedziała mi z wyrzutem córka i rozłączyła się.
Jakby mnie coś obudziło. Rozejrzałam się wokół, spojrzałam w lustro i z przerażeniem zauważyłam, że postarzałam się o pięć lat w ciągu pół roku. Przeraziło mnie to. Mogłam, jak mama, zmarnować wszystko przez Annę.
Zaczęłam gorączkowo szukać dobrej specjalistycznej placówki dla siostry. Moja ciotka jakoś się o tym dowiedziała i zrobiła mi ogromną awanturę. Twierdziła, że tak nie można, że mam obowiązek opiekować się siostrą, a na tamtym świecie zostanie mi to wynagrodzone.
Nie wytrzymałam i zaproponowałam, by sama zabrała do siebie „klucz do raju”. Oczywiście odmówiła, zaczęła mówić o obowiązku wobec rodziny i innych takich rzeczach, ale już jej nie słuchałam, a potem wręcz wyprosiłam.
Nie było mi łatwo z tym, co robiłam, ale z drugiej strony, czy moje życie miało być poświęcone opiece nad siostrą, która robiła wszystko, by odrzucić moją pomoc?
Szczerze mówiąc, wydawało mi się, że Anna nawet nie zauważyła, że ludzie wokół niej się zmienili. Nie widziałam w niej choćby odrobiny zrozumienia, a to dało mi ulgę.
Wszyscy krewni mnie za to potępiają, ale nie obchodzi mnie to. Zerwałam z nimi kontakt. Dla mnie ważna jest moja rodzina i to, że mogę dzielić z mężem i dziećmi ważne chwile naszego życia.