Przeżyłam z mężem trzydzieści lat. Wszyscy uważali, że miałam ogromne szczęście. Mój mąż był bardzo zamożny, a my żyliśmy na wysokim poziomie. Zawsze czułam się przy nim bezpieczna, jak za murami twierdzy.
Mój mąż to bardzo udany biznesmen. Wyszłam za niego za mąż, mając dziewiętnaście lat, z wielkiej miłości, będąc na trzecim roku studiów pedagogicznych. Kilka lat później przeprowadziliśmy się z małego miasteczka do stolicy. Nie skończyłam studiów, mimo łez i próśb mojej mamy. Mąż nie widział w tym sensu. Wtedy zaczynał rozwijać swój biznes, nasze sprawy szły w górę i chciał, żebym była w domu i we wszystkim mu pomagała.
Nigdy nie pracowałam: zajmowałam się sobą, prowadziłam nasz dom, nadzorowałam pracę gospodyni, czekałam na męża, towarzyszyłam mu w podróżach i na różnych wydarzeniach. W zasadzie byłam zadowolona ze swojego życia.
Jedyna rzecz, która mnie niepokoiła, to brak dzieci. Powód był prosty – mąż ich nie chciał, stanowczo odmawiał. W pierwszych latach małżeństwa próbowałam go przekonać, ale nic z tego nie wyszło. Po trzydziestce pogodziłam się z myślą, że nigdy nie będę miała dzieci. W zamian miałam jednak wspaniałe, pełne atrakcji życie. Z czasem nawet sama zaczęłam myśleć, że życie bez dzieci nie jest takie złe. Patrząc na swoje znajome, widziałam, ile problemów przynoszą dzieci. Wychowujesz je, starasz się, nie sypiasz po nocach, a potem… Uznałam, że lepiej żyć spokojnie dla siebie.
Nieszczęście przyszło niespodziewanie. Zbliżał się mój jubileusz – pięćdziesiątka. Dzięki finansom, jakie mieliśmy, wyglądałam znacznie młodziej niż na swój wiek: zadbana, piękna, zawsze dobrze ubrana.
Na te urodziny marzyłam o szczególnym prezencie od męża. Jego interesy szły świetnie, a on obiecał mi nowiutki samochód. Już zdążyłam opowiedzieć o tym wszystkim koleżankom.
Ale kilka dni przed uroczystością mój mąż oznajmił, że chce rozwodu. Przyprowadził młodą kochankę, która była w ciąży. A mnie, z walizką w ręku, wysłał do wyjścia.
Nie mogłam uwierzyć, że po tylu wspólnych latach wszystko mogło się tak nagle skończyć. Jego nowa, młoda partnerka spodziewała się dziecka. Jak to możliwe, że ze mną nie chciał dzieci, a z nią od razu się na nie zgodził?
Mąż powiedział mi, żebym spakowała rzeczy i wracała do mamy na wieś. Nie miałam innego wyjścia – nie miałam mieszkania, pracy, niczego. Okazało się, że nie mieliśmy też wspólnego majątku.
Czteropokojowe mieszkanie w stolicy, w którym mieszkaliśmy, było formalnie zapisane na teściową, a później przepisane na męża. Nie mogłam więc do niego rościć praw. Dotyczyło to również domu pod miastem i dwóch samochodów, które również były sprytnie zapisane na niego.
Mąż, z wielką „dobrocią”, obiecał, że da mi pewną kwotę pieniędzy na początek. Ale pod warunkiem, że bez skandali i opóźnień podpiszę dokumenty rozwodowe.
Spakowałam walizki, bo co miałam zrobić? Na pożegnanie postanowiłam zapytać męża, dlaczego tak się stało. Dlaczego tak mnie potraktował?
Jego odpowiedź mnie oszołomiła:
– Bo się starzejesz, kochana. Spójrz, ile wokół jest młodych, pięknych dziewczyn, które marzą o twoim miejscu. Poza tym nie jesteś dobrą gospodynią. Przez całe życie nawet nie interesowałaś się, jak płaci się za prąd czy inne rachunki. Nie wspomnę już o tym, że nigdy nie pracowałaś. Przestałaś mnie interesować.
Mąż mówił, a mnie po policzkach płynęły łzy rozpaczy. W jego słowach było ziarno prawdy. W wieku pięćdziesięciu lat byłam zupełnie nieprzygotowana do samodzielnego życia. Co teraz mam robić? Gdybym miała dzieci, byłoby inaczej. A tak – wracam do mamy. Dlaczego jej wtedy nie posłuchałam? Jak teraz żyć, naprawdę nie wiem.