Wieczorem Irena zwolniła się wcześniej z pracy i od razu pobiegła do domu, by przygotować mężowi coś pysznego. Zbliżając się do mieszkania, zobaczyła kartkę wetkniętą w drzwi. Z bijącym sercem rozwinęła skrawek papieru: – Całe miasto wie, kim jest twoja żona. Nie wierzysz? Zapytaj, skąd ma chiński serwis. Wchodząc do środka, Irena bez sił osunęła się na dywanik w korytarzu

Irena była niezwykle piękna. Natura obdarzyła ją hojnie – i to jak!

Koleżanki nie mogły pojąć, jak jednej dziewczynie mógł przypaść w udziale tak doskonały zestaw: długie nogi, smukła talia, gęste, lśniące włosy… Jednym słowem – Irena była prawdziwą pięknością.

Na jej widok przyjaciółki traciły humor, a wszystkie ich starania przed lustrem wydawały się nagle bezsensowne.

Trudno było sobie wyobrazić bardziej beztroską osobę niż Irena. Wydawało się, że natura, obdarzając ją kasztanowymi lokami, zmysłowymi ustami i szarymi migdałowymi oczami, postanowiła nieco oszczędzić na jej inteligencji. W zamian jednak dała jej coś innego – temperament.

Ten lekkomyślny temperament zaczął ujawniać się już w starszych klasach szkoły. Ilu chłopców za nią biegało – nie sposób zliczyć… Z biegiem czasu stała się lokalną gwiazdą w swoim niewielkim miasteczku. Krążyło o niej mnóstwo plotek, które rozchodziły się błyskawicznie.

Rodzice próbowali różnych metod – zatrzymywali ją w domu, wysyłali do dalekich krewnych, grozili, że szybko wydadzą ją za mąż… Ale wszystkie te środki, jeśli już działały, to tylko na krótko.

Matka w końcu pogodziła się z faktem, że jej córka ma wyjątkowy charakter. Podczas jednej ze zwierzeń z sąsiadką westchnęła tylko:

– No cóż, córeczka słaba na chłopów.

Minął rok, a Irena, kończąc szkołę, uznała, że z taką urodą droga jej, jeśli nie do modelingu, to przynajmniej na stanowisko sekretarki.

I zaczęła się do tego przygotowywać. Na początek zrobiła sobie perfekcyjny manicure, a matka znalazła modną krawcową, która uszyła dla niej dwa eleganckie kostiumy: dżinsowy i zamszowy.

To wtedy, patrząc na siebie w lustro, Irena zrozumiała, że teraz w zasadzie może już szukać pracy sekretarki.

Jednak szybko odkryła, że pisanie na komputerze to nie tylko stukanie długimi paznokciami po klawiaturze, ale uporządkowany proces, którego trzeba się nauczyć.

Zobaczywszy ogłoszenie o kursach pisania komputerowego prowadzonych w domu, Irena trafiła do pewnego pisarza – dojrzałego, ale interesującego mężczyzny.

Wiktor przyjechał do ich miasteczka z Warszawy i miał wrócić tam za trzy miesiące.

Między lekcjami poszerzał jej horyzonty, opowiadając o zwyczajach stołecznej elity twórczej, częstował ją ciasteczkami, czytał jej swoje opowiadania i z zachwytem na nią patrzył.

Aż pewnego dnia ich relacja w nieoczekiwany sposób „przeszła na nowy poziom”…

Trzeba jednak oddać Wiktorowi sprawiedliwość – naprawdę nauczył Irenę pisać na klawiaturze, i to całkiem sprawnie.

A dzięki swoim znajomościom załatwił jej przyzwoitą posadę w biurze, obiecując, że na zawsze zachowa wspomnienie o ich spotkaniach w swoim sercu.

Wracając do stolicy, zostawił jej prezent – delikatny serwis herbaciany z chińskiej porcelany.

Irena postawiła go na honorowym miejscu w komodzie i nie ukrywała przed nikim, że to znak wielkiej miłości od znanej osoby.

Zaczęła pracę w biurze.

Pewnie uznałaby ją za bardzo nudną, gdyby nie przerwy na obiady w stołówce.

Po pierwsze – nigdy nie jadła sama. Po drugie – nigdy za obiady nie płaciła. A po trzecie – te spotkania pozwalały jej planować program kulturalny na kolejne wieczory.

Przez kilka lat wszyscy wolni mężczyźni w jej dużym biurze rywalizowali o jej względy.

Jednak w końcu biuro zamknięto, a Irena przeniosła się na stanowisko sekretarki w fabryce, a potem wyprowadziła się od rodziców do mieszkania, które kupiła na kredyt, zabierając ze sobą ten sam porcelanowy serwis.

Dorosła, jej uroda nabrała dojrzałego wdzięku i stała się jeszcze bardziej pociągająca.

Czy to temperament nieco się uspokoił, czy Irena zmądrzała – ale plotki o jej przygodach stopniowo ucichły.

Oczywiście bardzo chciała wyjść za mąż, ale znalezienie dobrego męża w małym miasteczku było trudnym zadaniem.

A potencjalni kandydaci na męża jakby celowo unikali rozmów o poważnych związkach, udając, że nie rozumieją ani aluzji, ani bezpośrednich słów.

Pewnego dnia do sekretariatu Ireny wszedł barczysty, posępny mężczyzna.

Ledwie na nią spojrzał, mruknął, że ma umówione spotkanie na dziewiątą, i bezceremonialnie wszedł do gabinetu dyrektora.

Irena, oszołomiona jego bezczelnością, a jeszcze bardziej kompletnym brakiem zainteresowania jej wdziękami, poczuła się zawiedziona.

Nawet podeszła do lustra, by upewnić się, że nadal wygląda olśniewająco, poprawiła szminkę i z królewską godnością usiadła na swoim miejscu.

Dziwne, ale przez te pół godziny, które nieznajomy spędził u dyrektora, Irena nie mogła się uspokoić.

W końcu mężczyzna wyszedł, przeszedł obok niej, burknął ledwo słyszalne „do widzenia” – i tyle…

Irena straciła spokój. Przez kilka dni udawała, że zupełnie nie interesuje jej jakiś tam mruk, cały weekend spędziła w domu, wyszukując u siebie wyimaginowane niedoskonałości i usuwając je maseczkami, okładami i przysiadami.

W poniedziałek skapitulowała i pobiegła do działu kadr.

Uzyskane informacje wyjaśniły najważniejsze: ten mężczyzna to inżynier i jest kawalerem.

Zatrudnił się w fabryce i nazywa się Roman. Jest od niej starszy o pięć lat i przyjechał z daleka. Ten skromny zestaw informacji dodał jej skrzydeł. Nigdy wcześniej sama nie zabiegała o spotkania ani nie starała się wyglądać lepiej, niż wyglądała.

Ale teraz robiła wszystko na odwrót – odcień szminki stał się bardziej subtelny, kreski na powiekach cieńsze, spódnice dłuższe, a chód bardziej powściągliwy.

Ale teraz robiła wszystko na odwrót – odcień szminki stał się delikatniejszy, kreski cieńsze, spódnice dłuższe, a chód bardziej skromny.

Zmiany w Irenie zauważyło całe kierownictwo zakładu, choć nikt nie powiązał ich z przyjazdem nowego inżyniera. A kadrowa – miła, cicha starsza pani – dawno już zapomniała o niespodziewanych pytaniach Ireny.

Najpierw zaczęli przypadkowo spotykać się na obiadach, potem ukradkiem spoglądali na siebie przez stół, a czasem, gdy wszystkie miejsca były zajęte, Roman dosiadał się do niej i w milczeniu jadł, tylko od czasu do czasu podnosząc na nią wzrok.

Irena bała się tego spojrzenia, a jednocześnie bardzo pragnęła, by ten tajemniczy mężczyzna patrzył na nią tak dalej – przenikliwie, a nawet trochę z wyższością.

Czasami ogarniała ją rozpacz, bo Roman podobał jej się coraz bardziej, ale ich relacja nie posuwała się naprzód poza rozmowy przy stole.

Z każdym dniem jej nadzieja, że Roman podejdzie do niej i zaproponuje spotkanie, malała. Aż pewnego wieczoru wszedł do sekretariatu i bez słowa położył na biurku niewielkie, aksamitne, niebieskie pudełeczko.

Irena ledwo znalazła w sobie siłę, by wyciągnąć rękę i otworzyć prezent – w środku leżała złota obrączka.

Irena wstrzymała oddech i powoli osunęła się na krzesło, a Roman niezdarnie ją podtrzymał i zamiast pocałunku rozczulająco wtulił nos w jej szyję, pachnącą lawendą i cynamonem.

I tak wszystko się rozstrzygnęło…

Wzięli skromny ślub, zamieszkali w mieszkaniu Ireny, a co działo się za tymi solidnymi drzwiami, nikt nie wiedział. Jedno było pewne – Irena stała się jeszcze piękniejsza, jej oczy lśniły szczęściem, tak że tylko gęste rzęsy powstrzymywały blask przed rozprzestrzenieniem się po całym otoczeniu.

Roman kochał swoją żonę, bo łączyła w sobie wszystko, o czym marzył: z lekkością i jakby od niechcenia tworzyła domowy ciepły kąt, gotowała i prasowała mu koszule…

A temperament? Cóż, Roman był jedynym, który potrafił go ujarzmić…

Pewnego wieczoru, zwolniwszy się wcześniej z pracy, Irena pobiegła do domu, by przygotować na kolację coś wyjątkowego.

Zbliżając się do drzwi, zauważyła wetkniętą w nie kartkę. Sama nie wiedziała dlaczego, ale od razu poczuła niepokój i z bijącym sercem rozwinęła kartkę wyrwaną z zeszytu.

„Całe miasto wie, kim jest twoja żona. Teraz pewnie też z kimś się bawi, jak dawniej. Nie wierzysz? Zapytaj ją, skąd ma chiński serwis.”

Wchodząc do mieszkania, Irena bez sił opadła na dywanik w korytarzu. Nie było ani łez, ani strachu, ani żadnych innych uczuć.

Nagle wyprostowała się i pomyślała, że lepiej, jeśli Roman dowie się o jej przeszłości teraz i odejdzie, niż później, gdy będą mieli dziecko.

Poczuła w sobie determinację. Wstała, wyszła na klatkę schodową i, zamknąwszy drzwi, wetknęła kartkę z powrotem na swoje miejsce.

Wieczór był ciepły, wrześniowy. Irena długo siedziała na ławce, wspominając swoją barwną, burzliwą i niepokorną młodość.

W torebce już dawno rozmroził się kurczak, na zewnątrz zrobiło się ciemno, ale ona, tracąc swoją wcześniejszą odwagę, wciąż nie mogła zebrać się na odwagę, by wrócić do domu.

W końcu, około ósmej, cicho otworzyła drzwi i weszła do środka.

W kuchni paliło się światło, pachniało smażonymi ziemniakami, a Roman, zbierając na szufelkę drobne odłamki, starannie zamiatał wszystko, co pozostało z porcelanowego, starego chińskiego serwisu.

Widząc żonę, powoli podszedł do niej i, nie wypuszczając z rąk szufelki, delikatnie wtulił twarz w jej szyję, wdychając ukochany zapach.

Następnie podszedł do kosza na śmieci i wyrzucił resztki stłuczonej porcelany.

Gdy kawałki z cichym brzękiem rozpadły się na jeszcze drobniejsze części, Irena pomyślała:

– Na szczęście!

I spojrzała na męża z czułością…