Ostatnimi czasy coraz częściej słyszałam dziwne pytania od moich znajomych. Na przykład takie: – Przepraszam za ciekawość. Czy wy jeszcze mieszkacie razem z mężem?
– W jakim sensie? – odpowiadałam pytaniem zdezorientowana.
– Tak tylko słyszałam, że twój mąż spotyka się z innymi kobietami.
– A co jeszcze słyszałaś?
– Nie, nie denerwuj się, tak tylko zapytałam…
Podobne rozmowy zdarzały mi się co najmniej kilka razy w tygodniu. Nie rozumiałam dlaczego. Mieliśmy z mężem szczęśliwą rodzinę, wszystko było dobrze. Nigdy nie podejrzewałam go o inną kobietę. Jednak liczba pytań o to, czy się rozstaliśmy, coraz bardziej wyprowadzała mnie z równowagi.
Pewnego dnia opowiedziałam o wszystkim mężowi. Roześmiał się i powiedział, że przyniosłam mu balsam na duszę. „Czyli bardzo mnie kochasz, skoro boisz się stracić. To wszystko bzdury! Bądź ponad to i nie słuchaj nikogo!”
Prawie się uspokoiłam, ale nagle zadzwoniła moja koleżanka, która pracuje z mężem w tej samej firmie, choć w różnych działach. Była bardzo poruszona i opowiedziała, że przyszła do jego gabinetu po jakieś dokumenty. Oczywiście bez pukania, jak to zazwyczaj bywa. A on akurat obejmował jakąś panią, bardzo interesującą.
Prawda jest taka, że spieszyła się i, wychodząc, rzuciła na odchodne, że spotkają się tego dnia. Gdzie – nie zrozumiała. Oczywiście wiem, że moja koleżanka jest plotkarą, więc na pewno rozniesie te wiadomości wszędzie. Teraz będą miały o czym mówić.
Poprosiłam ją, żeby nikomu o tym nie mówiła i obiecałam, że sama wszystkiego się dowiem. Przyznam, bardzo się zaniepokoiłam. Postanowiłam go śledzić. Jednak tego wieczoru wrócił do domu punktualnie. I kolejnego dnia również niczego podejrzanego nie zauważyłam.
Postanowiłam więc niespodziewanie zjawić się w jego pracy. Po tygodniu od tych nieprzyjemnych wieści zebrałam się i pojechałam. Weszłam do gabinetu bez zapowiedzi i zobaczyłam, jak mój mąż pije kawę z bardzo atrakcyjną kobietą. Rozmawiali miło.
Nie mówiąc ani słowa, wymierzyłam mężowi głośny policzek i rzuciłam w kąt jego (drogą) komórkę, którą akurat zauważyłam na biurku. Spojrzałam wściekłym wzrokiem na kobietę, która z otwartymi ustami patrzyła na mnie z zaskoczeniem, i wyszłam dumnym krokiem z gabinetu. Trzasnęłam drzwiami tak mocno, że mężczyzna z sąsiedniego pokoju wyskoczył, pytając, czy to trzęsienie ziemi.
W domu dałam upust łzom. Córka nie rozumiała, dlaczego tak płaczę, a ja nic jej nie powiedziałam. Mąż długo nie wracał do domu. Nie przyszedł też następnego dnia. Pomyślałam, że nie ma nic na swoje usprawiedliwienie.
W porze obiadowej zadzwoniła jego mama. Jest bardzo dobrą i taktowną kobietą. Powiedziała, żebym się nie martwiła, bo mąż nocował u niej. Poradziła, żebym zadzwoniła do niego i przeprosiła, a wtedy może wyjaśni tę bezsensowną sytuację, którą widziałam na własne oczy. „Moja droga – powiedziała teściowa – nie warto robić pochopnych rzeczy w emocjach”.
Postanowiłam zadzwonić do męża i poprosić, żeby wrócił do domu. Nie sprzeciwiał się ani niczego nie dowodził, a kiedy przyszedł, powiedział tylko: „Nie spodziewałem się tego po tobie. Ta kobieta to żona mojego kolegi z pracy, z którym byliśmy razem w wojsku. Mieszkają w rejonie i mają poważne problemy. Ich dziecko potrzebuje leczenia wzroku.
Już trzeci miesiąc mama z synem są w naszym mieście, zatrzymali się w hotelu i codziennie jeździ z nim na specjalne zabiegi korygujące. A do mnie po prostu wpada, żeby opowiedzieć, jak przebiega leczenie, bo to ja znalazłem dla nich lekarzy. Bardzo szanuję żonę mojego przyjaciela, bo podczas naszej służby przyjeżdżała do niego dwadzieścia razy w ciągu dwóch lat. To bardzo dobra rodzina”.
Nie dosłuchałam męża do końca. Było mi wstyd. Jakoś tak głupio. A gdy koleżanka ponownie zadzwoniła, bez czekania na pytanie, wypaliłam: „Znajdź sobie wygodną ławkę i kup sobie nasiona, żebyś miała gdzie plotkować. A do mnie więcej nie dzwoń”.