Kiedy syn przyprowadził do nas swoją narzeczoną Annę, by się z nami zapoznać, byłam w siódmym niebie. Dziewczyna była nie tylko piękna, ale i dobra.
Widać było, że szczerze kochała mojego Andrzeja, dbała o niego i starała się go nie denerwować. Na dodatek była gospodarna – umiała gotować, dbała o porządek w domu. Krótko mówiąc, niemal idealna żona.
Wkrótce po zapoznaniu się syn oznajmił, że oni z Anną postanowili wziąć ślub. Ucieszyłam się jeszcze bardziej – lepszej żony nie mógł sobie znaleźć. Tak wtedy myślałam. Jednak sytuacja zmieniła się w ciągu zaledwie kilku tygodni i chyba dobrze, że wszystko skończyło się tak, a nie inaczej. Ale po kolei.
Na początku Andrzej i Anna planowali zamieszkać w wynajętym mieszkaniu. Syn tak powiedział, gdy omawialiśmy przygotowania do ślubu.
– Mamo, będziemy odkładać na wkład hipoteczny. Potem kupimy własne mieszkanie. A na razie wynajmiemy kawalerkę na obrzeżach miasta.
– Słusznie – powiedziałam, bo innej opcji i tak nie mieli. – A potem, zobaczysz, my z ojcem też jakoś wam pomożemy.
– O, dziękuję! Będziemy mieć to na uwadze.
Miałam na myśli pomoc finansową – na przykład dołożenie do wkładu, pomoc w zakupie jedzenia czy ubrań, czyli na codzienne potrzeby, które ma każda młoda rodzina.
Jednak syn i przyszła synowa zrozumieli moją obietnicę pomocy na swój sposób – tak opacznie, że omal całkiem nie osiwiałam, gdy usłyszałam ich prośbę dwa tygodnie przed ślubem.
Przyjechali do nas wieczorem i po wypiciu herbaty zaczęli rozmowę. Jako przyszła głowa rodziny, pierwszy głos zabrał Andrzej.
– Mamo, tato. Pamiętacie, że obiecaliście nam pomóc, kiedy będzie potrzeba? – powiedział, mocno ściskając rękę Anny. – No więc teraz taka potrzeba się pojawiła.
– Oczywiście, w miarę naszych możliwości – odpowiedzieliśmy niemal chórem. – Potrzebujecie pewnie pieniędzy?
– Nie, pieniądze akurat mamy – powiedziała nieśmiało Anna i opuściła wzrok. – Chodzi o mieszkanie…
– Jak to? Przecież znaleźliście sobie kawalerkę na wynajem, i to niedrogo! Prawda, Andrzeju?
Tak, mieszkanie znaleźli, ale doszli do wniosku, że to zbyt duży wydatek. Przecież muszą jeszcze odkładać na wkład hipoteczny, a i coś jeść trzeba. Wynajem zupełnie nie pasował do budżetu młodego małżeństwa.
Dlatego syn z narzeczoną poprosili… abyśmy pozwolili im zamieszkać z nami w naszym mieszkaniu. Obiecali pokrywać połowę kosztów za media, jedzenie i inne codzienne wydatki. Nie za darmo – i za to dziękujemy.
Możecie pomyśleć, że grzechem byłoby odmówić, ale nie w naszym przypadku.
– Kochani, – powiedziałam po dłuższym milczeniu – jak sobie to wyobrażacie? Mamy kawalerkę o powierzchni 30 metrów kwadratowych. Jak tu będziemy żyć we czworo? Tym bardziej, że jesteście młodym małżeństwem.
– Zmieścimy się. W końcu, gdzie kucharek sześć… – zaśmiała się chrapliwie Anna. – Moi rodzice też kiedyś…
Krótko mówiąc, odmówiliśmy. Nie ostro, ale przekonując i podając logiczne argumenty. Nie wydawali się nawet specjalnie obrażeni. Tylko przycichli i powiedzieli, że bardzo się na nas zawiedli. Liczyli na pomoc, a my ich zawiedliśmy.
Po trzech dniach Andrzej oznajmił, że rozstają się z Anną. Odwołali ślub, odzyskali zaliczkę za restaurację, zaproszenia odwołali.
Niespodzianka, prawda? Ja też byłam zdziwiona. Przecież nie mogli się rozstać tylko dlatego, że nie zgodziliśmy się ich przyjąć w naszym mieszkaniu.
„Anna powiedziała, że życie ze mną jest za drogie i zaproponowała rozstanie” – wyjaśnił syn. Nie chciała płacić za wynajem, wolała jak najszybciej uzbierać na własne mieszkanie.
Dziwne podejście, moim zdaniem. Małżeństwa zawiera się przecież z miłości, a nie według zasady „taniej-drożej”.
Może to i lepiej. Kto wie, co jeszcze wymyśliłaby Anna, żeby jak najszybciej stać się właścicielką własnego mieszkania na kredyt!