Rok temu poznałam chłopaka z bardzo zamożnej rodziny. Myślałam, że trafiłam na szczęśliwy los i wreszcie zacznę żyć na poziomie. Niestety, życie potoczyło się inaczej

Mój chłopak, mimo swoich 25 lat, okazał się rozpieszczony kobiecą uwagą i często dawał mi do zrozumienia, że takich jak ja jest na pęczki. A przecież pochodzę z prostej rodziny, ale nie znalazłam się na śmietniku – jestem mistrzynią sportu w gimnastyce artystycznej, obecnie uczę tańca, a urody też mi nie brakuje…

Oczywiście, przyjemnie jest, gdy niczego ci nie brakuje, jeździsz na prestiżowe kurorty, dostajesz drogie prezenty i nosisz markowe ubrania. Ale przyzwyczaić się do tego, że ktoś traktuje cię jak piękną lalkę, którą w każdej chwili można wymienić na inną, nie potrafiłam. Sama zaproponowałam rozstanie.

Przez jakiś czas było mi bardzo ciężko. Włóczyłam się po mieście, zastanawiając się, czy postąpiłam słusznie. W jednym z podziemnych przejść zwróciłam uwagę na młodego chłopaka, który pięknie grał na gitarze i śpiewał. Jego muzyka wywołała u mnie lawinę emocji – łzy płynęły strumieniami. Podszedł do mnie, zaczął pocieszać, a potem długo spacerowaliśmy i rozmawialiśmy jak starzy znajomi. Bardzo mi się spodobał, na początku jako przyjaciel, ale potem zrozumiałam, że się zakochałam.

Jest jednak problem – w przeciwieństwie do mojego byłego, jest biedny jak mysz kościelna. Pochodzi z innego miasta, mieszka w akademiku, dorabia na budowie i gra w przejściach podziemnych. Studiuje na wydziale muzycznym, ale moim zdaniem, w jego przyszłym zawodzie trudno będzie zarobić na godne życie.

A ja już przyzwyczaiłam się do wygody. Chciałabym usiąść z ukochanym w dobrej restauracji, pójść na koncert czy do teatru, pojechać taksówką, a nie tramwajem. W końcu – trochę luksusu. A mój uliczny muzyk może mi co najwyżej zaproponować lody albo kwiaty z klombu. Dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe? Czy wymagam za dużo?