Przez osiem lat żyłam w małżeństwie z mężem, myśląc, że jest normalnym człowiekiem, a podczas rozwodu ujawniło się z niego całe jego obrzydlistwo. Teraz jest mi wstrętne, że tyle lat byłam przy nim, ale dobrze, że udało się w końcu odejść. Z Pawłem byliśmy razem rok, zanim się pobraliśmy, więc w sumie byliśmy razem dziewięć lat. W tym czasie w naszej rodzinie było różnie. I kłóciliśmy się, i godziliśmy, były dobre i złe chwile. Ale myślałam, że prowadzimy normalne życie, że wszyscy tak żyją. Moi rodzice też przeszli przez wiele, ale są razem już pięćdziesiąt lat i wszystko u nich dobrze

Mamy też dziecko – syna Jakuba, który ma teraz sześć lat. W czasie rozwodu miał pięć. Mąż nie zajmował się szczególnie synem, twierdząc, że dziecko jest jeszcze małe i obiecywał, że jak dorośnie, wtedy będzie spędzał z nim więcej czasu.

W codziennych obowiązkach mąż też niewiele pomagał. Co najwyżej pozmywał naczynia i wynosił śmieci. Jego mama wychowała go tak, że to „kobiece sprawy” i mężczyzna nie powinien ich wykonywać.

Teściowa to osobna historia. Na szczęście mieszka w innym mieście i przyjeżdżała trzy razy w roku. I tak mi to wystarczało. Ułożyliśmy sobie życie z mężem, umówiliśmy się na różne sprawy, a tu nagle przyjeżdża jego mama z jej archaicznymi poglądami i znowu zaczynały się awantury.

Najbardziej irytowały mnie jej rozmowy o zdobywcy i strażniczce domowego ogniska. Zdobywcą w naszej rodzinie byłam głównie ja, bo moja pensja była znacznie wyższa niż męża. Więc trudno tu mówić, kto ma zdobywać, a kto dbać o ognisko.

Ostatni rok mąż nie miał jednak pracy. Podczas pandemii firma, w której pracował, z trudem utrzymała się na rynku, cieszyliśmy się, że najgorszy etap minął, ale myliliśmy się. W lutym wszystko się zmieniło. Firma zbankrutowała, a wszystkich pracowników zwolniono. Mąż zaczął szukać nowej pracy.

Ale zawsze było coś nie tak: za małe pieniądze, za daleko, brak doświadczenia, niepewny pracodawca. Mąż przebierał w ofertach, a ja cierpliwie ciągnęłam dom na dwóch etatach – najpierw w pracy, potem w domu, odbierając syna z przedszkola. Mąż był zbyt zajęty szukaniem pracy, wysyłaniem CV i chodzeniem na rozmowy, by zająć się domem.

Przez rok nie znalazł jednak miejsca, gdzie mógłby i chciałby pracować. Pomocy w domu też żadnej nie było. Oczywiście, taki stan rzeczy mi nie odpowiadał. Zaczęły się kłótnie, awantury, jego fochy z trzaskaniem drzwiami i nocowaniem u znajomych. Dawałam mu ostatnie szanse, ale on ich nie wykorzystał.

W końcu zdecydowałam, że mam dość, spakowałam jego rzeczy, wystawiłam za drzwi mojego mieszkania, które dostałam od rodziców przed ślubem, i złożyłam pozew o rozwód. Mąż kilkakrotnie próbował się pogodzić, ale byłam tak zmęczona, że nie wierzyłam już w jego słowa, obietnice, zapewnienia.

Rozwiedliśmy się, ale były mąż i jego mama nadal mnie oczerniają. To, że obsmarowali mnie przed całą swoją rodziną, to drobiazg, bo ci ludzie są mi obojętni. Ale dzwonił też do moich rodziców, opowiadając jakieś kłamstwa i bzdury, a oni są już starszymi ludźmi i takie nerwy są im zbędne.

Do tego wszystkiego, kiedy mnie nie było w domu, wszedł do mieszkania swoim kluczem i wyniósł laptop, futro, mikrofalę i trochę biżuterii. Paragonów oczywiście na nic nie miałam, więc zgłoszenie na policję nie miało sensu, niczego bym nie udowodniła. Ale ten czyn mówi sam za siebie. Sama jestem sobie winna, trzeba było od razu wymienić zamki, choć nie podejrzewałam, że może tak postąpić.

Największym szokiem było jednak to, że na rozprawie o alimenty zażądał testu na ojcostwo, twierdząc, że nie jest pewien, czy to jego syn. Oczywiście odmówiłam testu i stwierdziłam, że tak, ojcem nie jest, co bardzo zaskoczyło jego i jego matkę. Było to kłamstwo, ale ich wyraz twarzy był tego wart.

W wyniku postępowania sądowego męża wykreślono z aktu urodzenia syna, a ja uzyskałam pełną wolność. Przeczytałam mnóstwo historii o takich „ojcach”, którzy potem nie zgadzają się na wyjazdy dziecka, ciągle grożą i kontrolują. A tu wszystko rozwiązało się samo, były mąż na odchodne zrobił mi wspaniały prezent.

On i jego mama doskonale wiedzą, że to ich syn, bo są identyczni. Ale nie chcę, by ci ludzie mieli kontakt z moim dzieckiem, a teraz mam do tego pełne prawo, bo formalnie nie są nikim ważnym. Sami siebie przechytrzyli. Ani pomocy, ani alimentów od nich nie potrzebuję.