Poprosiliśmy teściów o przewiezienie naszych zbiorów z działki, a oni zabrali wszystko do swojego garażu i odmówili zwrotu

Jesteśmy z mężem już od kilku lat dumnymi właścicielami działki. Nasze doświadczenie w ogrodnictwie jest wciąż niewielkie, ale zbiory już mamy. Jarosław wręcz promieniał z radości, spacerując między grządkami i oglądając rosnące krzewy.

Ten rok był wyjątkowo udany. We wrześniu wykopaliśmy ziemniaki i zostawiliśmy je do wyschnięcia w domku. W październiku zebraliśmy kilka worków ziemniaków, kapusty i buraków. Zaczęliśmy się zastanawiać, jak przewieźć to wszystko do naszego garażu. Czekały nas jeszcze zimowe jabłka, które też trzeba było zabrać.

Mamy samochód, ale nie chcieliśmy robić wielu kursów. Dlatego mąż zaproponował, żeby poprosić o pomoc jego rodziców.

– Ojciec ma małą przyczepkę, akurat wystarczy na przewiezienie plonów do garażu – zapewniał mnie Jarosław. – No i przecież nie odmówi nam. W zamian damy im worek ziemniaków i trochę warzyw.

Niechętnie się zgodziłam. Z teściami mam chłodne stosunki, kiedyś byli przeciwni mojemu małżeństwu z Jarosławem. Jednak zaufałam mężowi w kwestii transportu zbiorów. Nie chciałam wszczynać kłótni o drobiazgi.

W wyznaczonym dniu rodzice Jarosława przyjechali na działkę. Razem z mężem szybko załadowaliśmy worki na przyczepkę i teściowa pojechała z nimi do garażu. Sami mieliśmy jechać zaraz za nimi swoim samochodem, ale opóźniło nas zacięcie się zamka w furtce.

Miałam złe przeczucia.

– Jarosław, daj, ja się tutaj zajmę zamkiem, a ty jedź do garażu. Akurat zdążysz wyładować zbiory i puścić rodziców wolno.

Ale mąż zapewnił mnie, że dał im zapasowy klucz do garażu.

– Dziesięć minut niczego nie zmieni. Nie martw się, kochanie! – powiedział spokojnym tonem Jarosław, przeglądając zamek. – W najgorszym razie poproszę ojca, żeby zostawił worki przy wejściu do garażu. Potem sam się tym zajmę.

W końcu zamek się poddał i pojechaliśmy w stronę garaży. Na miejscu nie było jednak nikogo. Dziwne, może teściowie się zgubili? Po otwarciu drzwi zobaczyliśmy, że w środku jest pusto – nie było ani jednego worka.

Jarosław zaczął gorączkowo dzwonić do rodziców, a oni odebrali dopiero po kilku próbach.

– Tato, gdzie jesteście? Czekamy tu z Anną na was – zapytał.

W słuchawce usłyszałam głos teścia, ale nie zrozumiałam jego słów. Za to twarz męża robiła się coraz bardziej zaskoczona. Po chwili odłożył słuchawkę i powiedział, że musimy natychmiast jechać do rodziców.

– Wyobraź sobie, zabrali cały nasz plon z działki do swojego garażu! – wyjaśnił mi zirytowany Jarosław. – I odmawiają zwrotu! Mówią, że tak będzie wygodniej dla wszystkich.

Świetnie! My ciężko pracowaliśmy, żeby zebrać te owoce i warzywa, a oni wszystko przejęli.

Teściowie udawali, że nie rozumieją, o co chodzi.

– No, niech wasz plon poleży u nas. Jaka to różnica, gdzie go przechowywać? – zaśmiał się teść. – I nam będzie łatwiej brać stamtąd warzywa i owoce. I wam coś przywieziemy. Poza tym musimy dać coś Tadeuszowi, już zabrał jeden worek ziemniaków.

Oto cały problem! Rodzice Jarosława postanowili wspomóc drugiego syna naszym kosztem. Tadeusz wiecznie nie miał pracy ani pieniędzy, mając na utrzymaniu dwoje dzieci i żonę na urlopie macierzyńskim.

Jarosław stanowczo zażądał zwrotu całego plonu, ale rodzice nie ustąpili.

– Z rodziną trzeba się dzielić, to nie podlega dyskusji! Bratu bardziej się teraz przyda, znowu stracił pracę – oświadczyła histerycznie teściowa. – A wam i tak nie starczy tego wszystkiego na zimę.

– Co, bratu i nam żałujesz marchewki z ziemniakami? – zadrwił teść. – Wychowaliśmy sknerę na własną zgubę!

Jarosław jeszcze raz powtórzył swoją prośbę, dodając, że w ostateczności przetnie zamek szlifierką. Ta groźba zadziałała. Teściowie najmniej chcieli uszkodzenia swojego mienia. A sąsiedzi z garaży na pewno cieszyliby się z takiego widowiska. Rodzice męża bardzo dbają o swoją reputację.

Teść z kamienną twarzą rzucił nam klucze, przy okazji obwiniając nas o skąpstwo. Ale Jarosław nawet nie chciał go słuchać.

Szybko zabraliśmy wszystkie worki z garażu, choć musieliśmy zrobić trzy kursy. Już nigdy więcej w życiu nie poprosimy teściów o pomoc. Nie zamierzamy wspierać ich ani bezmyślnego Tadeusza. Lepiej, żeby te warzywa zgniły w naszym garażu, ale nawet marchewki od nas nie dostaną!