Wyszłam za mąż, bo w domu zwyczajnie przeszkadzałam. Moja mama wprowadziła do naszego życia ojczyma, a od tego czasu wszystko się zmieniło. Mama całą uwagę poświęcała swojemu nowemu mężowi, który od początku mnie nie polubił. Mieszkaliśmy w małym, dwupokojowym mieszkaniu. Studiowałam wtedy na uniwersytecie i sama marzyłam o tym, żeby jak najszybciej zniknąć z tego domu, w którym czułam się niepotrzebna.
Mojego przyszłego męża poznałam właśnie dzięki ojczymowi. To on najbardziej chciał się mnie pozbyć. Jego siostra miała nieżonatego syna, więc wymyślili plan, żeby nas poznać. Michał też był skromnym chłopakiem, trudno było mu nawiązywać relacje z ludźmi. Nie przepadał za głośnym towarzystwem, tak samo jak ja. W zasadzie od razu mi się spodobał i wkrótce się pobraliśmy. Nasze wesele było bardzo skromne. Zamieszkałam u niego.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że mieszkaliśmy w mieszkaniu teściowej. Siostra ojczyma była równie nieprzyjemną osobą jak on. Teściowa nieustannie mnie pouczała. Znosiłam to, jak mogłam. Wkrótce jednak okazało się, że jestem w ciąży. Czułam się bardzo źle. Teściowa mi nie wierzyła i nastawiała męża przeciwko mnie, mówiąc, że się tylko nad sobą użalam. „Ja nosiłam dziecko, a jednocześnie pracowałam od rana do wieczora”, powtarzała.
Na kolejnej wizycie lekarskiej usłyszałam „radosną” nowinę, że spodziewam się bliźniaków. Regularnie trafiałam do szpitala. Nikt mnie nie odwiedzał, a mąż chyba naprawdę uwierzył teściowej, że symuluję. Kiedy wróciłam z dwoma synkami do domu, zaczęło się prawdziwe piekło. Pieniędzy nie było, z dziećmi nikt mi nie pomagał, a Michał patrzył na to wszystko, jakby oglądał horror bez swojego udziału. Z teściową już tylko na siebie krzyczałyśmy.
Pewnej nocy dzieci płakały bez przerwy. Nosiłam je na rękach na zmianę. Ani teściowa, ani mąż nie ruszyli się z łóżka. Rano otworzyłam lodówkę, wzięłam kanapkę, żeby coś zjeść. W tym momencie przyszła teściowa i zaczęła na mnie krzyczeć, że te kanapki przygotowała sobie na działkę i żebym ich nie ruszała. Narzekała, że przez ten hałas musi wyjechać z własnego domu, bo już nie daje rady.
Mój mąż stał obok, ale nie stanął w mojej obronie. Zostałam głodna, bo nie miałam nawet jak wyjść po zakupy. Michał spakował się i spokojnie poszedł do pracy. Wtedy nie wytrzymałam. Spakowałam rzeczy i odeszłam.
Ojczym nie był zadowolony z mojego powrotu i nie chciał mnie przyjąć. W końcu mama z ojczymem zabrali do siebie babcię, a mnie przesiedlili do małej, zagraconej kawalerki.
Nie miałam pieniędzy. Z czego miałabym je mieć, skoro Michał pracował jako ochroniarz w supermarkecie? Utrzymywałam się z zasiłków na dzieci, które wydawałam tylko na najpotrzebniejsze rzeczy. Zrozumiałam, że muszę porozmawiać z ojczymem o przepisaniu dokumentów.
Zrezygnowałam z mojej części w mieszkaniu mamy i przepisałam na siebie mieszkanie babci. Zameldowałam tam też synów. Nie wiem, co się wtedy stało, ale przestawiłam się na „tryb pracy”.
Wstawałam przed świtem, sprzątałam, gotowałam, ubierałam dzieci, jeździłam z nimi po dokumenty. Przestałam się denerwować ich płaczem. Ludzie w urzędach wariowali od krzyków moich dzieci i dzięki temu obsługiwali mnie szybciej. Czasem zasypiałam w autobusie. Wydawało mi się, że przestałam odczuwać emocje, nawet miłość do dzieci.
Wszystko zmieniło się, kiedy chłopcy poszli do żłobka. Miałam więcej czasu, odpoczywałam, ogarniałam dom i zaczęłam dorabiać – sprzątałam w salonie kosmetycznym. Tam nauczyłam się robić manicure, a potem przyjmowałam swoje klientki. Dziewczyny z salonu mnie wspierały, eksperymentowały na mnie z fryzurami i makijażem. Zaczęłam wyglądać o wiele lepiej.
Któregoś dnia, wracając z dziećmi ze żłobka, spotkałam Michała. Zaniemówił. Komplementował mnie, rozpłakał się na widok dzieci i odwiózł nas do domu, choć nie chciałam.
Potem przyszedł prosić o wybaczenie! Wyobrażacie sobie? Po trzech latach! Wtedy, kiedy prawie oszalałam, kiedy ledwo odbudowałam swoje życie, on wraca. Przez ten czas on się wysypiał, kupił samochód i niczym się nie przejmował. Powiedziałam mu, żeby zaczął od zabierania dzieci do siebie. Wieczorem stał pod drzwiami i mówił, że teściowa go wyrzuciła. Po raz pierwszy w życiu się z nią pokłócił. „Przez was” – powiedział. Nie wpuściłam go. Niech się nauczy, co to znaczy nie mieć gdzie pójść i nie wiedzieć, jak żyć dalej.
Teraz nie wiem, co robić. Nauczyłam się żyć bez Michała, nie było go przy mnie, kiedy najbardziej go potrzebowałam. Czy powinnam wpuścić go z powrotem do mojego życia? Z drugiej strony rozumiem, że moim synom potrzebny jest ojciec. Nie wiem, kogo prosić o radę – mama nie interesuje się moim życiem, dla niej liczy się tylko ojczym. Co mam teraz zrobić? Jak postąpić w takiej sytuacji?