Pewnego razu teściowa podeszła do mnie i powiedziała, że chce zmienić swój testament i uwzględnić mnie w gronie spadkobierców. Zadzwoniła do starszych „dzieci” i oznajmiła, że chce podzielić cały swój majątek nie na trzy, ale na cztery części: trzy dla dzieci i jedną dla troskliwej synowej. Następnego dnia zarówno brat, jak i siostra męża byli u nas w domu i zabrali od nas swoją matkę, byle tylko nie dzielić się ze mną spadkiem

Moją pierwszą miłością był mój kolega z klasy Michał. Przyjaźniliśmy się jeszcze od szkoły i nawet myślałam, że kiedyś się pobierzemy. Ale tak się stało, że oczekiwałam dziecka i kiedy Michał się o tym dowiedział, dosłownie wyparował z mojego życia. Wyjechał ze wsi, odmówił płacenia alimentów. Skreśliłam go ze swojego życia i zaczęłam wychowywać dziecko sama. Moja mama mi pomagała i we wszystkim wspierała.

Kiedy syn poszedł do szkoły, poznałam Stanisława. Mężczyzna był o wiele starszy ode mnie, ale było w nim coś takiego, co nie mogło nie przyciągnąć uwagi. Był rozsądny, zrównoważony, niezawodny. Zaczęliśmy razem mieszkać, stał się dla mnie niezawodnym oparciem i wsparciem. Pomógł mi dostać się na studia zaoczne, a potem jeszcze otworzyć własny biznes. Ciągle mi mówił: „Dasz radę, jesteś świetna, wszystko ci się uda!”. Bardzo pomagało mi jego wsparcie.

Wkrótce rzeczywiście moje sprawy zaczęły się układać. Ale potem zrozumiałam, że jestem w szczęśliwym oczekiwaniu. Stanisław fruwał ze szczęścia, bo wówczas miał już czterdzieści siedem lat i jeszcze nie miał dzieci. Praktycznie nosił mnie na rękach. Ale nasze szczęście nie trwało długo – zachorowała moja teściowa, matka Stanisława. Kobieta była już w podeszłym wieku. Pojawiło się pytanie, kto będzie opiekować się matką. Na rodzinnej naradzie brat i siostra mojego męża zgodnie postanowili, że opiekować się teściową będzie synowa, czyli ja.

Do naszego domu przywieźli starszą kobietę, która miała już ponad 80 lat. Często miała problemy z pamięcią. Praktycznie rozdzierałam się między małym dzieckiem a starą, niedołężną teściową. Mąż pomagał tylko w weekendy, byłam na skraju wytrzymałości. Pewnego razu teściowa podeszła do mnie i powiedziała, że chce zmienić swój testament i uwzględnić mnie w gronie spadkobierców. Zadzwoniła do starszych „dzieci” i oznajmiła, że chce podzielić cały swój majątek nie na trzy, ale na cztery części: trzy dla dzieci i jedną dla troskliwej synowej.

Następnego dnia zarówno brat, jak i siostra męża byli u nas w domu. Co tu się zaczęło! Jeszcze niedawno zrzucili na mnie swoją mamę i mówili, że jestem najlepszą synową, a teraz wyzywali mnie i oskarżali o to, że zamąciłam staruszce w głowie, bo chcę ograbić ich rodzinę. Tego samego dnia siostra męża zabrała mamę do siebie.

– Poradzimy sobie, nie ma tu nic trudnego! – powiedziała. – Wstałam pół godziny wcześniej, umyłam i przebrałam ją, nakarmiłam i do pracy. W południe wpadnę, zobaczę, jak się ma i znowu do pracy. A i starszy brat pomoże, i jego żona, dlaczego mamy wszystko dzielić na cztery?

Było mi szkoda teściowej, ale co mogłam zrobić. Jednak już po tygodniu dzwonili do mnie, żebym zabrała teściową z powrotem. Mąż powiedział mi, żebym nie odbierała więcej telefonów od jego siostry. Był na nich bardziej obrażony niż ja i nie chciał się z nimi więcej kontaktować.

Pewnego razu zadzwoniła do mnie sama teściowa, skarżyła się, że czasem córka jest w pracy, a ona siedzi głodna. A do tego ma odleżyny, w domu jest cały czas sama, nie ma z kim porozmawiać. Chętnie bym jej pomogła, bo szczerze polubiłam tę kobietę, ale niedawno dowiedziałam się, że znowu zostanę mamą, tym razem bliźniąt. Porozmawiałam z mężem i poprosiłam, żeby zatrudnił dla mamy opiekunkę. Obiecał, że w najbliższym czasie tak zrobi. A ja nadal nie rozumiem, czy naprawdę spadek jest ważniejszy od człowieczeństwa…