Od teściowej dowiedziałam się, że Jarosław mieszka z młodszą kobietą, która nie ma dzieci. W jej oczach byłam wyjątkowo nietrafioną partią dla syna – wziął kobietę z dzieckiem, a to mówiło wszystko. Z Jarosławem czasem rozmawialiśmy przez telefon, ale tylko w sprawach formalnych. Spotkałam mojego byłego męża po piętnastu latach i w końcu zrozumiałam – on nigdy mnie nie kochał

W wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat jestem nowoczesną, odnoszącą sukcesy kobietą, ale samotną. Wciąż pracuję. Moje dzieci są dorosłe i ułożyły sobie życie – zarówno córka, jak i syn mają swoje rodziny.

W wieku dwudziestu czterech lat byłam już rozwiedziona, miałam czteroletnią córkę i wynajmowałam mieszkanie. Wtedy poznałam Jarosława. Był wówczas studentem, młodszym ode mnie o pięć lat, a w naszym bloku mieszkał jego przyjaciel. Zaczęliśmy się spotykać, nie zwracając uwagi na różnicę wieku. Po czterech latach urodził się nasz syn, Michał.

Jarosław chyba nigdy nie chciał się żenić, choć nigdy tego nie powiedział. Jednak gdy urodził się syn, postąpił honorowo i mi się oświadczył. Prawda jest taka, że dziecko miało już wtedy rok. Przyjęłam jego propozycję bez większej euforii – wystarczało mi, że był przy mnie. Jak bardzo go kochałam! Każdego dnia z niecierpliwością wyglądałam przez okno, obserwując, jak wraca do domu. A on nigdy się nie spieszył – stał, patrzył, jak dzieci grają w piłkę, rozmawiał z sąsiadem. A ja patrzyłam na niego, a potem biegłam podgrzewać kolację.

To były trudne czasy – pieniędzy było mało, własnego mieszkania brak. Po kolejnych czterech latach zmarła moja babcia, zostawiając mi dwupokojowe mieszkanie. Te lata wspominam jako ciągłą pracę i zmęczenie. Życie było ciężkie, robiłam wszystko, co mogłam – szyłam na zamówienie, wieczorami dorabiałam jako masażystka (skończyłam kursy jeszcze na studiach), a nawet sprzątałam – wszystko to oprócz głównej pracy. Tak wtedy żyli wszyscy moi znajomi.

Dzieci rosły: córka Alina z pierwszego małżeństwa i nasz wspólny syn Michał. Z czasem i w pracy, i w wynagrodzeniu wszystko zaczęło się układać – zaczęliśmy nawet pracować w tej samej firmie. Potem zaproponowano nam przeprowadzkę do sąsiedniego miasta – było tam stanowisko, ale tylko dla Jarosława. Byłam pewna, że i ja znajdę tam pracę.

Jednak wieczorem w domu mąż oznajmił mi, że pojedzie sam. „On nas zostawił, on nas już nie kocha” – myślałam w bezsenne noce. A może nigdy nie kochał? Dziecko dorosło, więc uwolnił się od wszelkich zobowiązań.

Musiałam się z tym pogodzić i żyć dalej. Zostałam sama z piętnastoletnim synem – córka wyjechała na studia do stolicy i tam już została. Jarosław rzadko nam pomagał. Znów zaczęłam dorabiać, syn się uczył, uprawiał sport – to wymagało pieniędzy. Później poszedł na studia i także się wyprowadził.

Początkowo bardzo tęskniłam za Jarosławem, nawet nie myślałam o ponownym małżeństwie. Oczywiście później byli w moim życiu mężczyźni, ale żaden nie pozostawił po sobie śladu. Poświęciłam się synowi i pracy. I można powiedzieć, że odniosłam sukces.

W codziennym życiu bardzo pomagał mi teść. Rodzice Jarosława byli rozwiedzeni, a jego ojciec mieszkał sam. Dzięki niemu w moim domu nic nie przeciekało, noże były zawsze naostrzone, a gniazdka i wyłączniki działały bez zarzutu. Dzwonił i mówił, że przyjdzie na inspekcję. I zawsze znajdował coś do naprawy.

Ze teściową widywałam się trzy razy w roku: przed Nowym Rokiem, 8 marca i w jej urodziny. Przynosiłam prezent, siedziałyśmy przez godzinę przy herbacie, rozmawiałyśmy o sprawach neutralnych. Ale myślę, że czekała na moje wizyty. Jarosław raz podziękował mi przez telefon, że o niej nie zapominam.

Od teściowej dowiedziałam się, że Jarosław żyje z młodszą kobietą, ale się nie ożenił. W jej oczach byłam dla niego „nietrafionym wyborem” – wziął kobietę z dzieckiem, a to mówiło wszystko.

Z Jarosławem czasem rozmawialiśmy przez telefon, ale tylko w sprawach formalnych. Spotykaliśmy się jedynie w wyjątkowych okolicznościach: podczas przygotowań do ślubu syna, na samym weselu; gdy żegnaliśmy rodziców w ich ostatniej drodze.

Trzy dni po śmierci swojej matki Jarosław zadzwonił i poprosił, żebym przyszła do jej mieszkania.

Okazało się, że pilnie je opróżnia, bo znalazł się kupiec. Ubrania rozdał sąsiadkom, meble i sprzęty AGD odsprzedał nowemu właścicielowi, a kilka rzeczy wysłał do siebie. Zaproponował mi, żebym zabrała, co chcę – mówił, że ojcu nie są potrzebne. Były tam: kanapa, dwa fotele, stolik kawowy, kryształowy żyrandol (teściowa bardzo się nim szczyciła), naczynia. A także dwie walizki pełne firan i materiałów. Meble i naczynia wywiozłam na działkę.

Oczywiście przez lata śledziłam, co się dzieje u Jarosława – przez jego rodziców, wspólnych znajomych. Nie wypytywałam, ale zawsze nadstawiałam ucha, gdy ktoś o nim wspominał. Śledziłam to z dystansem, już nie z drżeniem serca, jak wtedy, gdy czekałam na niego w oknie. Pracowaliśmy w jednej strukturze, choć w różnych miastach i działach.

W zeszłym roku spotkaliśmy się w centrali na wspólnym szkoleniu. Przez cały czas – podczas treningów, narad, a potem na bankiecie – jakimś cudem znajdował się obok mnie. Nawet do domu wracaliśmy razem.

W drodze wspominaliśmy przeszłość. Poczułam wtedy ciepło w sercu. „Może jednak wciąż coś do mnie czuje? Przecież nie założył nowej rodziny. Syn marszczy brwi, gdy mowa o ojcu – może wcale nie jest u niego tak dobrze? Może przez całe życie pamiętał i kochał mnie?”

Zaprosiłam Jarosława do siebie. Zgodził się. Przeszedł się po mieszkaniu i miałam wrażenie, że nie było go przez piętnaście minut, a nie piętnaście lat. Zaczęłam szykować kolację, potem usiedliśmy w salonie przy herbacie.

Przed wyjazdem służbowym szyłam zasłony na działkę – materiały leżały na widoku. I nagle powiedział, że byłoby sprawiedliwie, gdybym oddała mu połowę wartości rzeczy po jego matce.

Zachowując spokój, zapytałam:
– A jak wycenić rzeczy, skoro materiał jest jeszcze z czasów radzieckich i kosztował może rubla, może dziesięć?

Spojrzałam na niego uważnie. Widziałam, że on naprawdę zastanawia się, jak to policzyć…

Wtedy zrozumiałam wszystko. Nie kocha. I niech tak zostanie. W końcu go puściłam…