Teraz jestem mężatką po raz drugi. Moje pierwsze małżeństwo nie było udane. Nigdy nie układało nam się z mężem szczególnie dobrze, więc po kilku miesiącach wspólnego życia podjęliśmy decyzję o zgodnym rozstaniu. Co dziwne, ale obecnie jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi i zawsze możemy liczyć na siebie w trudnych chwilach. Wspieramy się wzajemnie we wszystkim.
Po rozwodzie długo żyłam sama, a myśl o ponownym małżeństwie napawała mnie smutkiem, bo wydawało mi się, że to ja mam jakiś poważny problem. Postanowiłam zdobyć wyższe wykształcenie, choć nie byłam już młoda. Zaczęłam studia zaoczne i dobrze się uczyłam. Po ukończeniu nauki dostałam dobrą pracę i pochłonęło mnie dorosłe życie. Nawet nie zauważyłam, jak skończyłam trzydzieści lat.
Pewnego dnia w pracy poznałam mężczyznę. Był rozwiedziony, z tą różnicą, że sam wychowywał dwuletniego synka. Bardzo szybko znaleźliśmy wspólny język i staliśmy się dobrymi przyjaciółmi. Z czasem nasza relacja przerodziła się w coś poważniejszego, a ja wyszłam za niego za mąż. Wkrótce urodziło się nasze wspólne dziecko.
Z synem mojego męża szybko się zaprzyjaźniłam. Nazywał mnie mamą i czułam się w ich rodzinie naprawdę potrzebna. Teraz ten chłopak ma już czternaście lat. Ma trudny charakter, ale staram się go wspierać. Ostatnio jednak nie zauważam między nami dobrych relacji.
Stał się wobec mnie nieprzyjazny. Ale to przejdzie – wiem z własnego doświadczenia, że dzieci przechodzą trudny wiek dojrzewania, w którym w ogóle nie chcą słuchać dorosłych. Mam młodszego brata i dobrze pamiętam, jak trudny był ten czas.
Najtrudniejsze jest jednak to, że mój syn – bo tak go postrzegam – coraz częściej powtarza mi, że jestem mu obca, że nie musi mnie słuchać. Na wszystkie moje uwagi reaguje albo całkowitym ignorowaniem, albo robi dokładnie na odwrót.
Postanowiłam porozmawiać o tym z mężem. Jednak jego reakcja mnie zasmuciła. Zupełnie spokojnie powiedział, żebym po prostu dała chłopakowi spokój! Poczułam ogromną przykrość. Odebrałam te słowa jako sygnał, że mimo iż jestem częścią rodziny, to jednak nie jestem jej prawdziwym członkiem.
Kiedy był mały i potrzebował opieki, ciepła i troski matki, byłam potrzebna i nazywał mnie mamą. A teraz, gdy jest prawie dorosły i samodzielny, stałam się zbędną, obcą kobietą?
Czego jak czego, ale tego się nie spodziewałam po najbliższych mi osobach. Od samego początku kochałam to dziecko. Przez te dwanaście lat nigdy, nawet przez sekundę, nie czułam do niego ani odrobiny złości czy irytacji. A teraz nagle nie muszę być słuchana ani szanowana?
Rozumiem, że to jeszcze dziecko i nie do końca zdaje sobie sprawę ze swoich działań. Ale mój mąż? Czy naprawdę nie widzi, że jego postawa sprawia mi ogromny smutek?
Boję się, że oni po prostu wyrzucą mnie ze swojego życia i znowu zostanę sama.