Mąż podarował kochance mieszkanie. Czy to w ogóle normalne? Nie jesteśmy milionerami, mamy przeciętny dochód. To mieszkanie przypadło mu po babci, a ja planowałam osiedlić tam moją starszą córkę.
Przypadkowo znalazłam akt darowizny na mieszkanie: mój samochód się zepsuł, więc wzięłam samochód męża, a ten dokument leżał w schowku. A data sprzed roku. Jeszcze się zmówili. Mąż mi wmawiał, że wynajmuje mieszkanie tanio dalekiej krewnej.
Kilka razy jeździłam po czynsz, a ona oddawała mi pieniądze. Pieniądze pewnie wzięła z naszego rodzinnego budżetu. A sama? Nic nadzwyczajnego. Co on w niej w ogóle widzi? Jeszcze z dzieckiem.
Czyli mojej córki, którą wychowuje od piątego roku życia, nie zabezpieczył mieszkaniem, a dla obcej kobiety z dzieckiem – proszę bardzo, mieszkanie, bo ma ładne oczy?
Byłam bardzo wściekła na męża, ale miałam na tyle rozumu, żeby od razu nie robić sceny. Postanowiłam najpierw porozmawiać z teściową, powiedzieć jej, co jej ukochany synek zrobił. Miałam nadzieję, że go przekona, żeby to mieszkanie odebrał.
Okazało się jednak, że teściowa o wszystkim wiedziała, a dziecko jest jego. Czy nasze dwoje dzieci to za mało? Tak, to nie są jego biologiczne dzieci, ale przecież je wychował!
Zdenerwowana, po wizycie u jego mamy, wróciłam do domu.
W domu zaczęłam krzyczeć na męża, że wiem wszystko: i o podarowanym mieszkaniu, i o tym, że jego matka ich kryła, i o dziecku też.
Wiecie, co powiedział? Że to mnie w ogóle nie dotyczy! Że to jego życie i że ma dość „harowania na mnie i moich darmozjadów”.
Serio? Od kiedy ukochane dzieci stały się darmozjadami? I w ogóle, ja też pracuję.
Spakował swoje rzeczy i odszedł. No i niech idzie. Najważniejsze, myślałam, żeby zostawił mieszkanie, które kupiliśmy podczas małżeństwa. Ale tutaj mąż mnie nieprzyjemnie zaskoczył.
W sądzie o rozwód zaczął żądać połowy mieszkania. A ja z dziećmi gdzie? Niech mieszka z tą swoją, której podarował mieszkanie.
Bo jeśli sprzedamy nasze mieszkanie i podzielimy pieniądze, to wystarczy tylko na kawalerkę. Nie ma sumienia. Nie wiem, co teraz robić, jak sama wychowam dwoje dzieci, i to jeszcze prawie bez dachu nad głową.