Każdy ma swoje życie, swoje radości i smutki. Niedawno wyszłam za mąż. Wcześniej przez około trzy lata mieszkałam z moim przyszłym mężem. Nie spieszyliśmy się, ponieważ uważaliśmy, że rodzinę należy zakładać dopiero wtedy, gdy są ku temu odpowiednie warunki i jesteśmy siebie pewni.
Przez ten czas oboje pracowaliśmy i staraliśmy się odkładać pieniądze na wkład własny do kredytu na mieszkanie oraz na skromne, ale piękne wesele. Nie przyszłoby nam do głowy, aby prosić o coś naszych krewnych.
Po trzech latach związku postanowiliśmy w końcu się pobrać. Choć mogliśmy pozwolić sobie tylko na skromną uroczystość, było to dla nas ważne i długo wyczekiwane wydarzenie.
Jednak rodzina męża od początku wyrażała niezadowolenie z organizacji wesela – nie spodobało im się, że wybraliśmy miejsce na obrzeżach miasta, dokąd musieliby długo jechać, oraz że zdecydowaliśmy się zorganizować bankiet na świeżym powietrzu. Było przecież lato, świeciło słońce, a na zewnątrz było cudownie. Jednak zamiast pomóc nam w opłaceniu restauracji – chociażby w ramach prezentu ślubnego – teściowie oznajmili nam, że nasza uroczystość nie przypomina prawdziwego wesela.
– I tak żyjecie jak mąż i żona, a ślub niczego nie zmieni!
Teściowa nawet nie chciała przyjechać na nasze wesele i trzeba było długo ją przekonywać. Już nawet nie pamiętam, ile razy do niej dzwoniłam.
Zdawaliśmy sobie sprawę, że organizujemy skromne wesele, więc nie liczyliśmy na drogie prezenty. Ale każdy z gości podarował nam coś od siebie. Każdy, oprócz bliskich krewnych męża! Przyszli na nasze wesele z minami, jakby to oni robili nam łaskę swoją obecnością. Jego siostra i brat przynieśli zestaw słodyczy, który później sami zjedli, a teściowie nie dali nam nic.
Przez cały wieczór teściowie zachowywali się jak gospodarze przyjęcia – wymagali od wszystkich większej uwagi i krytykowali mnie za to, że sałatki z majonezem to przeżytek, a zamiast kupować stroje ślubne, powinniśmy byli nakryć porządny stół.
Minęły dwa miesiące od naszego wesela, a ja starałam się o tym zapomnieć i poprawić relacje z rodziną męża. W końcu prezenty to indywidualna sprawa i nie można nikogo za to winić. Ale kilka dni temu dowiedziałam się, że teściowie zamierzają kupić swojej wnuczce samochód na osiemnaste urodziny.
Nie mogłam tego pojąć – jak to możliwe, że uważają, iż nowy samochód dla osiemnastolatki jest ważniejszy niż prezent na ślub ich własnego syna? Przecież nigdy nam nie pomagali i nie wspierali nas finansowo.
Próbowałam porozmawiać o tym z mężem, ale on nie chce o tym mówić, milczy i unika tematu. Teraz mam wrażenie, że ze strony jego rodziny nie możemy spodziewać się niczego dobrego i że w przyszłości nawet w spadku wszystko zapiszą córce, pomijając mojego męża.
Czy w ogóle warto utrzymywać kontakt z takimi ludźmi i próbować się z nimi zbliżyć?