Na jedzenie składamy się z mężem po równo. Ale Michał je pięć razy więcej niż ja. I to nie tylko objętościowo, ale i w przeliczeniu na pieniądze. Kiedy zaczął zarabiać więcej, zaczęliśmy kupować droższe produkty. Ale podział rachunków na pół się nie zmienił. Jem znacznie mniej. Nie jestem w stanie zjeść całej pizzy za jednym razem. Maksymalnie dwa kawałki. A on może. I jeszcze po tym wypić kawę z czymś słodkim

Wyszłam za mąż w wieku 22 lat. Z wielkiej miłości. Przed ślubem spotykaliśmy się rok. Potem Michał mi się oświadczył. Oczywiście, zgodziłam się.

Wtedy oboje pracowaliśmy w jednym supermarkecie. Ja byłam kasjerką, a on menedżerem. Właśnie tam się poznaliśmy. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Zawsze był taki uprzejmy i miły. Pięknie się o mnie starał, zapraszał na randki.

Kiedy się pobraliśmy, od razu ustaliliśmy, że koszty będziemy dzielić na pół. Rachunki za media (mieszkaliśmy w mieszkaniu, które Michał odziedziczył po babci), jedzenie, benzyna, wyjazdy i inne rzeczy. To było wygodne. Część pieniędzy na rodzinę, część dla siebie. Nie planowaliśmy oszczędzać, ale potem założyliśmy wspólną skarbonkę, żeby zbierać na wakacje.

Wszystko szło dobrze, dopóki Michał nie zmienił pracy. Wtedy zaczął zarabiać dwa razy więcej niż ja. A może nawet dwa i pół razy więcej. Nigdy mi tego nie wypominał, ale też nie zaproponował zwiększenia swojego wkładu w budżet domowy. Choć wydawało mi się, że to byłoby uczciwe.

Pewnego dnia postanowiłam porozmawiać z nim na ten temat. Mówię: „Zarabiasz znacznie więcej, może ja mogłabym mniej dokładać się do budżetu rodzinnego? Jeśli znajdę lepszą pracę, wtedy znowu porozmawiamy.”

Michał nie chciał o tym słyszeć. Powiedział, że mogę już teraz szukać innej pracy, jeśli nie odpowiada mi ten układ. Powiedział, że i tak mam wystarczająco dużo pieniędzy.

Dlaczego uważam, że wszystko powinno się zmienić? Na jedzenie składamy się po równo. Ale Michał je pięć razy więcej niż ja. I nie tylko objętościowo, ale i kosztowo. Kiedy zaczął zarabiać więcej, zaczęliśmy kupować droższe produkty, ale podział rachunków na pół się nie zmienił. Jem znacznie mniej. Jestem dziewczyną. W ogóle nie jestem w stanie zjeść całej pizzy za jednym razem. Maksymalnie dwa kawałki. A on może. I jeszcze potem zje coś słodkiego.

Nie ma co tego tłumaczyć. Mężczyźni z natury jedzą więcej. Próbowałam mu to wyjaśnić. Nie spodobało mu się to. Wkurzył się i powiedział, że skoro tak, to będziemy mieć oddzielne budżety. Uśmiechnęłam się i zgodziłam.

Pojechaliśmy do supermarketu. On z wózkiem, ja z koszykiem. Kupił mnóstwo jedzenia. Drogie przysmaki, pewnie po to, żeby mnie zirytować. Kupił dużo mięsa. Ryb. I wszystko, na co miał ochotę. Ja wzięłam makaron gryczany, filet z kurczaka, trochę warzyw. I owsiankę. Jem ją na śniadanie. I kilka butelek kefiru.

Rachunki bardzo się różniły. Michał śmiał się ze mnie, kiedy wracaliśmy do domu. A mi nawet nie było przykro.

Kiedy wróciliśmy do domu, poszłam do kuchni, spokojnie przygotowałam sobie makaron z kurczakiem, zjadłam i położyłam się na kanapie, żeby obejrzeć telewizję. Michał przyszedł z sypialni i zapytał, kiedy będzie kolacja. Powiedziałam mu, że już zjadłam. Powinien był zobaczyć jego minę.

– A ja?

– No przecież mamy teraz oddzielne budżety. Każdy gotuje sobie sam. Kuchnia wolna, naczynia umyłam. Do dzieła.

– To teraz sam sobie będę gotował?

– Oczywiście, a co myślałeś?

Poszedł do kuchni, żeby sobie coś ugotować. Rzadko gotował, a zazwyczaj nie wychodziło mu to zbyt dobrze. Tak było i tym razem.

Usmażył sobie baraninę, ugotował makaron, zrobił sałatkę z ogórków i kukurydzy. Nie wiem, dlaczego pomyślał, że to będzie smaczne. Mówię o sałatce. Potem demonstracyjnie przyszedł jeść do salonu.

Śmiesznie było patrzeć, jak próbował przeżuć gumowatą baraninę. Jak się krzywił, jedząc pewnie niesolone, rozgotowane makarony. No i sałatka chyba też mu nie przypadła do gustu. Ale wszystko zjadł. Chociaż zajęło mu to pół godziny. Nawet otworzył butelkę czerwonego wina, pewnie żeby przepchnąć to jedzenie.

Reszta wieczoru minęła w ciszy. Siedziałam cicho i zaczęłam się zastanawiać. Robiłam bilans za i przeciw. Ostatecznie doszłam do wniosku, że oddzielny budżet całkowicie mi odpowiada. Na jedzenie dla siebie wydaję znacznie mniej pieniędzy. Z mojej pensji zostanie mi więcej. I nie będę musiała codziennie gotować mnóstwa jedzenia. Wszystko w porządku.

Następny tydzień był zabawny. Michał wracał późno z pracy. Głodny i zmęczony. A jeszcze musiał sobie coś podgrzać albo nawet ugotować. W środę przyszedł do nas kucharz. Znalazł go w internecie. Pomyślał, że skoro ja nie chcę gotować, a on nie bardzo potrafi, to może to zrobić profesjonalista.

Wpuściłam kucharza Andrzeja. Pokazałam mu, gdzie leżą produkty Michała. I które nie są do ruszenia. Nawarzył jedzenia i pojechał. Zadowolony Michał urządził sobie wieczorem ucztę. Andrzej wziął za swoją pracę prawie pięćset złotych. Hm, mnie nikt nigdy tyle nie płacił za moje starania.

Michał powiedział, że teraz będzie go zapraszał częściej. Taaa… Chyba zapomniał, że nie jest milionerem. Z takimi wydatkami do końca miesiąca nie dotrwa.

Nie sprzeczałam się. Wszystko mi odpowiadało. Nawet nie planowałam zmieniać tej sytuacji. O rozstaniu też nie myślałam. I tak nie miałam dokąd pójść. Wynajmować mieszkanie i żyć sama – to nie było w moich planach. Jak również powrót do rodziców.

Po około tygodniu, Michał sam postanowił porozmawiać:

– Daria, po co mi żona, która nie gotuje?

– Michał, a po co mi mąż, który mnie nie szanuje?

– Na czym polega brak szacunku z mojej strony?

– Kiedy zaproponowałam ci, żebyś więcej dokładał się do budżetu domowego, to sam zaproponowałeś, żebyśmy mieli osobne wydatki. Na mieszkanie daję pieniądze, a reszta – każdy płaci za siebie. Sam tak chciałeś, prawda?

– Nie mówiłaś jednak, że przestaniesz gotować.

– To oczywiste. Kiedy coś gotujesz, masz ochotę spróbować. Kiedy nie widzisz jedzenia i go nie dotykasz, to nie masz na nie ochoty. Więc gotuj sobie sam. Lodówka pełna jedzenia.

– W porządku, w takim razie podzielmy też wydatki na samochód.

– Dlaczego?

– No bo przecież wożę cię na zakupy, żebyś mogła się zaopatrzyć.

– Wożisz siebie. A wszystko, czego mi potrzeba, mogę kupić w sklepie za rogiem. Swoją drogą, skoro już o tym mowa, to więcej nie będę z tobą jeździć. Tylko marnuję czas.

– Ogólnie rzecz biorąc, taka sytuacja mi nie odpowiada. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby za każdym razem zamawiać kucharza. To jest drogie.

– Michał, to już nie mój problem. Chciałeś osobny budżet, więc go masz.

Mija drugi tydzień naszego rozdzielnego budżetu. Nie mogę się nacieszyć. Chociaż coraz częściej zastanawiam się, po co mi w ogóle taki mąż?