Mam syna, więc z biegiem czasu zostałam teściową. I jeśli wierzyć artykułom w kobiecych czasopismach i komentarzom do nich, to jestem złą teściową, bo nie lubię swojej synowej. Ale dlaczego miałaby mi się podobać? Przecież to nie ja ją wybrałam, tylko mój syn. Jeśli on będzie szczęśliwy, to znaczy, że się mylę. Jeśli ich życie się nie ułoży, to może jednak mam rację. Decyzję podejmuje on, bo to on będzie żyć z nią. Ale czemu nie mogę mieć własnego zdania?
Poza tym moja synowa nic nie zrobiła, by mi się przypodobać. Wręcz przeciwnie, wyglądało na to, że przekroczyła próg naszego domu, będąc przekonaną, że jestem jej wrogiem, z którym należy walczyć od pierwszej chwili. I tak właśnie walczy – na miarę swoich możliwości i wyobrażeń. Jak inaczej ocenić jej absolutne odrzucenie wszystkiego, co mówię lub o co proszę?! A przecież musimy mieszkać razem w jednym mieszkaniu – mój mąż już dawno nie żyje, więc mieszkałam sama z synem w trzypokojowym mieszkaniu aż do jego ślubu – teraz mieszkamy we trójkę.
Często jest wręcz śmiesznie: zaraz po ślubie syn, trochę speszony, powiedział, że będą się żywić osobno. Cóż – młode małżeństwo, synowa chce poczuć się gospodynią – dlaczego nie? Chociaż to bez sensu, przecież nie pracuję, mam dużo czasu i nie jest mi trudno gotować, tak jak robiłam to wcześniej. Powiedziałam to synowi, ale nie zamierzałam się spierać.
I co z tego wyszło? W kuchni pojawiła się druga lodówka, chociaż w pierwszej jest wystarczająco dużo miejsca. Obie są włączone, oni wracają późno, w ciągu dnia jedzą coś w kawiarni, a wieczorem nie mają czasu, by przygotować pełny obiad, więc jedzą pizzę, pierogi lub coś na szybko. Znowu zaproponowałam, że będę gotować kolację dla wszystkich – synowa odmówiła kategorycznie. Zaczęłam więc potajemnie dokarmiać syna normalnym jedzeniem! Jaki był skandal, kiedy synowa to odkryła. Syn oczywiście przestał jeść moje jedzenie.
Sprzątanie też ma swoje „reguły”: synowa myje podłogę tylko w pokoju syna – teraz ich sypialni, nawet kładzie mokrą szmatę demonstracyjnie przed drzwiami. Poprosiłam ją, by tego nie robiła – parkiet się zniszczy. Teraz przed ich pokojem jest ciemna, zniszczona plama po mokrej szmacie. Całe mieszkanie, kuchnię i łazienkę sprzątam ja. Nie jest mi ciężko, bo i tak to robiłam wcześniej, ale śmiesznie patrzeć na takie „gospodarstwo”.
Kiedy zostają w domu wieczorami, synowa stara się mnie nie zauważać. I robi to w jakiś szczególnie przykry sposób. Jeśli siedzę w salonie i oglądam telewizję, potrafi wejść, zmienić kanał, a potem rzucić pilotem i wyjść. Kupiłam więc sobie drugi telewizor i postawiłam go w moim pokoju.
Kiedyś synowa mocno się przeziębiła i nie poszła do pracy. Przygotowałam jedzenie, wezwałam lekarza, posiedziałam z nią, nakarmiłam ją. Dobrze się rozmawiało, opowiadałam jej o dzieciństwie syna, a ona wydawała się zainteresowana. A wieczorem usłyszałam, jak żaliła się synowi, że jego matka cały dzień nie dała jej spokoju, nagabywała rozmowami i nie dała spać. Od tamtej pory staram się z nią nie rozmawiać – odpowiadam tylko, jeśli o coś zapyta, a sama rozmowy nie zaczynam. Tak właśnie żyjemy.
Latem zaprosiła mnie do siebie koleżanka, więc spędziłam u niej dwa miesiące, tylko dzwoniąc do syna, by upewnić się, że wszystko jest w porządku. Syn kilka razy przyjeżdżał sam i przywoził nam jedzenie. A kiedy zrobiło się zimno, postanowiłam wrócić. Synowa poszła odwiedzić swoich rodziców, więc w domu przywitał mnie tylko syn z przepraszającym spojrzeniem.
Gdy szłam do swojego pokoju, powiedział, że oni tu postanowili, że lepiej będzie, jeśli zamieszkam w mniejszym pokoju, bo tak będzie wygodniej i mniej sprzątania. A ponieważ ich jest dwoje, przestawili moje rzeczy do mniejszego pokoju, a sami przenieśli się do mojego. Stałam w progu mojej sypialni, w której mieszkałam z mężem, gdzie wszystko mi go przypominało… Bardzo chciało mi się płakać, ale znowu milczałam.
Po tym zaczęłam szukać możliwości zamiany mieszkania – skoro tak im przeszkadzam, to niech mieszkają osobno, gospodarują sami, a ja dam sobie radę sama. Ale kiedy synowa dowiedziała się o tym, sprzeciwiła się, bo naszą świetną nieruchomość w centrum można było zamienić tylko na mieszkania na peryferiach. Na własne uszy słyszałam, jak mówiła synowi, że nie można tego robić, że nie jestem wieczna, i że byłoby głupio stracić takie mieszkanie!
Mam 60 lat. Trochę choruję, dlatego przeszłam na emeryturę. Ale czuję się całkiem dobrze, a jak mam żyć w jednym mieszkaniu z osobą, która czeka, aż mnie zabraknie? Długo myślałam, czym jej się naraziłam, ale nie potrafię tego zrozumieć. Bez zgody syna nie mogę zamienić mieszkania, a on, słuchając żony, teraz jest przeciwny i przekonuje mnie, że wszystko będzie dobrze, że przecież nie kłócimy się, żyjemy w zgodzie – czego mi więcej potrzeba? I że w razie czego ktoś się mną zaopiekuje. A ja najbardziej się tego „razu czegoś” boję, by nie być całkowicie zależna od mojej synowej.
Znajomi radzą mi podzielić rachunki i sprzedać lub zamienić swoją część mieszkania, ale jak mogłabym zafundować coś takiego własnemu synowi?! Co robić, jeszcze nie wiem.
Może jestem złą teściową, ale naprawdę nie wiem, za co miałabym lubić swoją synową.