Z Benem jesteśmy małżeństwem od trochę ponad 10 lat. Mamy syna, mieszkamy w niewielkim dwupokojowym mieszkaniu. Pracuję jako księgowa, a mąż haruje w fabryce.
Rano wszyscy rozbiegamy się do swoich obowiązków: Żygaś do szkoły, my z mężem do pracy. Wieczorem spotykamy się w domu. I dla moich mężczyzn zaczyna się odpoczynek, a dla mnie druga zmiana.
Gotuję, sprzątam, robię pranie, w nocy padam bez sił na łóżko z nadzieją, że od razu zasnę. Ale nie – mąż jeszcze oczekuje czułości.
Niedawno Benedykta awansowano, został kierownikiem ds. bezpieczeństwa pracy, a wcześniej wysłano go w delegację do innego miasta. To była jego pierwsza podróż służbowa.
Benedyk wyjechał na dwa tygodnie. Na początku z synkiem trochę tęskniliśmy. Ale potem zrobiło się tak lekko!
Przecież Ben jest przyzwyczajony do wydawania rozkazów w domu. Zawsze kontrolował Żygasia – sprawdzał prace domowe, analizował dziennik niemal pod lupą. I nie daj Boże, gdy zobaczył tam ocenę „dostateczny”.
Oczywiście, ja też się martwię, widząc złe oceny w dzienniku syna, ale najpierw staram się dowiedzieć, dlaczego tak się stało, a potem powtarzamy niezrozumiany materiał.
A Ben? On zawsze zaczynał od krzyków na syna. Chłopiec niemal płakał z powodu takiej ojcowskiej „troski”.
I nigdy nie tłumaczył Żygasiowi zadań domowych, tylko od razu przechodził do krytyki – „po kim ty taki głupi?”.
A teraz, kiedy jest w delegacji, my z Żygasiem spokojnie i bez krzyków odrabiamy lekcje. Wydaje mi się, że syn nabrał pewności siebie w nauce.
A i ja mam teraz więcej czasu, by zająć się synem. A wcześniej? Wracałam z pracy, chwilę rozmawiałam z synem i zaraz leciałam do kuchni albo do prania.
A teraz wracam – jedzenie jeszcze jest, wystarczy podgrzać. Wszystkie ubrania czyste, w domu porządek. Okazuje się, że to Ben w naszym domu najwięcej je i bałagani, a ja biegam za nim jak służąca.
A teraz mamy z synem czas na lekcje, na film, a nawet czasem na chrupki.
Dzięki Bogu, że Ben tego nie widzi, bo dawno by nam zrobił wykład o zdrowym odżywianiu.
Gdy do mnie dzwoni i pyta, jak się sprawy mają, radośnie odpowiadam, że wszystko w porządku. Ben przyznaje, że tęskni, a ja mu mówię to samo.
Ale kłamię bez skrupułów. Wcale za nim nie tęsknię! W ogóle nie chcę, żeby wrócił z delegacji, bo we dwoje z synem jest nam wygodnie, spokojnie i w domu jest porządek.
Z przerażeniem czekam na koniec jego delegacji. Już wyobrażam sobie te wieczne krzyki, skarpetki porozrzucane po całym mieszkaniu, garnki z barszczem, kotlety, patelnie pełne pilawu.
Boże, wcześniej nawet nie zastanawiałam się, że mąż tyle je. A do tego jeszcze obowiązki małżeńskie… Ale nic, po tylu latach już nic nie muszę! Oddałam mu wszystko. Nie chcę!
Marzę o tym, żeby go zostawić. Ale gdzie miałabym pójść? Mieszkanie jest jego, moja pensja jest zbyt mała, by wynająć coś własnego.
A jak wytłumaczę Żygasiowi, że nie chcę mieszkać z jego tatą? Choć syn sam się go trochę boi, to jednak chłopcu potrzeba ojcowskiego wychowania.
A co z rodziną? Wszyscy myślą, że mamy idealną rodzinę.
Ale ja mam dość męża i nie chcę, żeby wrócił z delegacji. Nawet przeszło mi przez myśl – może znajdzie sobie kochankę i sam nas zostawi? Ale gdzie on znajdzie taką naiwną? Smutne…