Moja była koleżanka z pracy, Maria, zatrudniła się prawie równocześnie ze mną. To właśnie było jednym z powodów naszego zbliżenia, a także fakt, że byłyśmy w podobnym wieku – zaledwie rok-dwa różnicy. Pracowałyśmy jako zwykłe szeregowce menedżerki ds. sprzedaży w niewielkiej firmie. Praca ta mi się podobała, zespół był zgrany, wszyscy sobie pomagali, wspierali się, ogólnie wszystko było jak należy – z wyjątkiem Marii.
Od samego początku nie ukrywała swojego trudnego charakteru i ambicji, których miała pod dostatkiem. Obie miałyśmy doskonałe zdolności komunikacyjne, które z powodzeniem wykorzystywałyśmy zarówno w pracy, jak i w życiu osobistym – znajdowałyśmy sobie przyjaciółki lub po prostu rozpoznawałyśmy atmosferę w firmie. Jednak ja wolałam być cichsza w pracy. A Maria przeciwnie – chciała wiedzieć wszystko i wszędzie się wtrącała.
Maria zawsze przyciągała wielu klientów, miała mnóstwo energii, bo pracowała tylko na pół etatu z powodu rodzinnych zobowiązań. Za takie zasługi szefostwo pozwalało jej na wiele jako bonus.
Początkowo znajomość z Marią mnie nie drażniła, ale to było tylko do czasu. Z każdym dniem coraz bardziej pokazywała swoje prawa, irytowała mnie swoimi radami dotyczącymi życia – najpierw jeszcze żartowałam, a potem po prostu przestałam zwracać na nią uwagę.
Ale to jeszcze nic, okazało się, że Maria donosiła szefostwu na wszystkich, w tym na mnie, zarówno w ważnych sprawach, jak i w drobiazgach. Była bardzo przebiegła. Nie była zbyt samokrytyczna, ale szefostwo ceniło jej pracę i stawiało ją za wzór, a ona cieszyła się, że się wyróżnia.
Stopniowo zaczęłam rozumieć, że kontakt z nią mnie przytłaczał, więc starałam się go ograniczać. Maria miała skłonność do porównywania się z innymi, a swoje wnioski zawsze komentowała po swojemu. Na przykład rozmowa na temat. Zapytałam:
– Gdzie pracuje twoja mama?
– Na fabryce, robi części. A twoja?
– Jest bibliotekarką.
– To też robotnica – powiedziała z przekonaniem koleżanka.
Wszystko to mnie śmieszyło. I tak było zawsze. Maria wszystkich obciążała swoimi uwagami.
W domu czekał na nią mąż i dziecko. Mąż był od niej dwa razy starszy, a z tego, co mówiła, była przyzwyczajona bezwzględnie się go słuchać. W pracy rekompensowała to popędzaniem kolegów, choć nie miała do tego żadnych uprawnień.
Szefostwa też nie zaniedbywała: jeśli ktoś z nich się spóźniał, od razu raportowała. Jednym słowem, niezła persona.
Ostatnio nasze szeregi się zmniejszyły: jej męża przeniesiono do innego regionu. Szefostwo oczywiście było zawiedzione, ale zwykli pracownicy, w tym ja, odetchnęli z wyraźną ulgą.
W końcu współpracownicy bywają różni.