Przez piętnaście lat wspólnego życia Marii i Wiktora można było im tylko zazdrościć. Nadal byli ze sobą blisko, szanowali się. Ludzie stawiali ich za przykład – oto prawdziwa miłość w dzisiejszych czasach, oto rodzina, w której mąż i żona stanowią jedność. Tak się ludziom wydawało z boku, więc zazdrościli, a tylko Maria wiedziała, jaką cenę płaciła za to pozorne szczęście.
Z Wiktorem faktycznie nigdy się nie kłócili, żyli w zgodzie, wspierali się we wszystkim i razem pokonywali trudności. Wspólnie studiowali, wspólnie ciężko pracowali, razem budowali dom. Maria była gościnną gospodynią, a Wiktor duszą towarzystwa, w ich domu często zbierali się goście. Dorastała im córeczka, piękna i mądra. Wiktor był wspaniałym ojcem i mężem, z nim Maria mogła być pewna jutra. Takich mężczyzn teraz ze świecą szukać. Własny dom, dostatek, dziecko, przyjaciele – wszystko, czego trzeba do szczęścia. Ale pewnego letniego dnia wszystko się zmieniło.
Maria wróciła z pracy i spotkała w drzwiach męża z walizką. Wiktor oznajmił, że odchodzi do innej kobiety, swojej pierwszej miłości.
– Nie myśl źle, Mario. Ja tego nie planowałem. Spotkaliśmy się przypadkiem na wiosnę – mówił Wiktor jak przez ścianę. – Ona jest teraz sama. Gdy ją ujrzałem, zrozumiałem, że wciąż ją kocham. Mąż tłumaczył się, ale Maria dalej już nic nie pamięta. Ocknęła się na kanapie, a nad nią pochylał się lekarz pogotowia.
– Musimy panią zabrać do szpitala! – oznajmił. – Bez dyskusji. Nie podoba mi się pani stan.
Zabrali Marię do szpitala, więc w ten dzień mąż oczywiście nigdzie nie odszedł. Gdy żona leżała w szpitalu, Wiktor biegał do niej po dwa razy dziennie, nosił jedzenie, najwyraźniej czuł się winny i próbował „zmazać winę”. O tym, że chciał odejść, Wiktor więcej nie wspominał.
Kiedy Maria w końcu wróciła do domu, w ich rodzinie znów panował spokój i wszystko było po staremu. Jednak w sercu Marii nie było mowy o spokoju. Ciągle bała się, że mąż pewnego dnia znowu zbierze rzeczy i odejdzie do tamtej innej. Nie wiedziała, czy tego dnia Wiktor wróci z pracy, czy może już nigdy nie wróci.
Z lękiem przychodziła do domu i za każdym razem sprawdzała, czy rzeczy męża są na miejscu i czy nie zostawił przypadkiem listu pożegnalnego. Oddychała z ulgą dopiero wtedy, gdy przekonywała się, że wszystko jest w porządku. A Wiktor zachowywał się nienagannie. Wręczał kwiaty, prezenty, kupił dawno wyczekiwaną przez Marię działkę, chodził na wywiadówki córki. Przyjaciółki Marii szczerze jej zazdrościły – taki wspaniały mąż jej się trafił. Ciągle wypytywały Marię, jak jej się to udało.
Maria milczała, duszę otwierała tylko przed najbliższą przyjaciółką. Nie raz wypłakiwała się jej na ramieniu:
– Boję się, że odejdzie. A ja go kocham, nie mogę bez niego, już wszystko wybaczyłam.
Przyjaciółka pocieszała:
– Spokojnie, gdyby chciał, dawno by odszedł.
Maria faktycznie nieco się uspokoiła. Wiktor, jak się zdawało, nigdzie się nie wybierał. Z pracy wracał punktualnie, razem jeździli do sklepów, radzili się jak dawniej.
Ale wszystko znów obróciło się do góry nogami, gdy pojechali z przyjaciółmi na działkę, by uczcić jej zakup. Maria uwijała się w kuchni, była już późna noc, ale mąż z kumplem jeszcze siedzieli przy stole, prowadząc męskie rozmowy. Maria przypadkowo usłyszała coś, czego nie powinna: Wiktor mówił, że kocha tamtą kobietę – nie ma siły, jak bardzo – a żonę mu żal, dlatego od niej nie odchodzi, bo Maria by tego nie przeżyła. Że jak ostatnio próbował odejść, to aż karetka przyjechała. W tym momencie wszystkie lęki Marii wróciły.
Przyjaciółka znów radzi:
– Puść go wolno! Popłaczesz trochę, ale będzie ci lżej! Tak się żyć nie da! Uspokoisz się i w końcu zaczniesz normalnie żyć.
Ale Maria się uparła:
– Kocham go i już. Będzie chciał odejść – nie zatrzymam, ale sama go nie wyrzucę!
I tak żyją, oboje cierpią, oboje nie poruszają tego tematu. Ale ile jeszcze potrwa ta udawana sielanka – nie wiadomo.