Maria i Jarosław przeżyli razem prawie 30 lat. Wychowali trójkę dzieci, zbudowali choć niewielki, ale własny domek i jeździli starym samochodem osobowym. Kiedy mąż odszedł, a żona z dziećmi poszli do notariusza, który odczytał im testament, siedzieli oszołomieni

Maria całe życie pracowała jako nauczycielka w szkole, a mąż był kierowcą autobusu. Rodzina nigdy nie była bogata, ale nie narzekali. Nawet co kilka lat udawało im się pojechać na wakacje nad morze – może nie za granicę, ale i tak było to odpoczynek. Każdy większy zakup był planowany z wyprzedzeniem, a pieniądze na niego odkładane były przez kilka miesięcy, a czasem nawet rok.

Jarosław odszedł po długiej chorobie. Żona i dzieci ciężko przeżyli tę stratę, a telefon od notariusza w sprawie testamentu był jak „grom z jasnego nieba”. Rodzina nawet nie wiedziała, że ojciec go napisał. W treści testamentu była mowa o skrytce bankowej na jego nazwisko, w której znajdowało się wszystko, co udało mu się zgromadzić na przyszłość.

Następnego dnia Maria z dziećmi pojechała do banku. W skrytce znaleźli dużą sumę pieniędzy i kartkę.

„To dla was, moi kochani! To wszystko, co udało mi się zgromadzić przez ostatnie dwadzieścia lat. Chcę, abyście nie mieli żadnych potrzeb przynajmniej przez jakiś czas, gdy mnie już nie będzie!”

Maria była oczywiście zadowolona z takiego prezentu w tak trudnym dla nich czasie. Choć poczuła lekką urazę do męża, że coś przed nią ukrywał, zwłaszcza gdy tak bardzo potrzebowali pieniędzy. Ale bardzo go kochała i była mu wdzięczna za troskę.