– Marek, potrzebujemy pieniędzy, do końca tygodnia musimy zapłacić ratę kredytu – Liza próbowała jak najłagodniej wytłumaczyć mężowi, że sytuacja jest naprawdę poważna.
– I co ja mam twoim zdaniem zrobić? Skąd mam ci wziąć pieniądze? Przecież widzisz, jak trudno mi znaleźć pracę – Marek nie wydawał się ani trochę zakłopotany. Wiedział, że żona jakoś sobie poradzi.
– Pożycz od swoich rodziców. Albo nie – nawet nie pożyczaj, po prostu weź od nich… – zrzucając odpowiedzialność, rzucił mimochodem.
– Marek, moi rodzice już od czterech miesięcy płacą za nas. I nie pożyczają – dają. Po prostu. Ile można? Przecież sami nie mają, oddają nam ostatnie grosze – głos Lizie zadrżał, a kiedy myła naczynia i znów zobaczyła obojętne spojrzenie męża, rozpłakała się.
– Kochanie, no co ty… – Marek podszedł i objął żonę. – Nie martw się, znajdę pracę i spłacimy wszystko. To tylko taki przejściowy etap. Trzeba przeczekać.
– Twój „przejściowy etap” trwa już prawie pół roku. A rata kredytu się sama nie zapłaci. Marek, nie rozumiesz – mnie samej jest za ciężko to wszystko ciągnąć. Musisz znaleźć choćby jakąś dorywczą pracę! – Liza z trudem panowała nad emocjami.
– Nie po to kończyłem studia, żeby teraz rozwozić jedzenie na rowerze po mieście! Ty poważnie? Mam się tak poniżyć? Co będzie, jak ktoś mnie zobaczy? Nie, wolę poczekać na coś odpowiedniego – Marek nie zamierzał słuchać rad żony.
– A co ja mam zrobić?! Zasuwać w pracy jak wół, a potem jeszcze kredyty na siebie brać? Powiem krótko, Marek – mnie nie interesuje jak, ale musisz pójść do jakiejkolwiek pracy. Przynajmniej do momentu, aż spłacimy mieszkanie.
Marek bez słowa wyszedł z domu. Nawet nie zjadł obiadu. Przez kilka godzin chodził po mieście, patrzył na kurierów rowerowych i tylko upewniał się, że to nie dla niego.
Nagle zadzwonił telefon – „Mama”.
Gdy usłyszała, że jej synek chodzi głodny po mieście od kilku godzin, natychmiast kazała mu przyjść, obiecując ciepły barszczyk.
– Chodź, synku, jedz. Twoja Liza to ci takiego na pewno nie ugotuje. No opowiadaj, co się dzieje – mówiła do niego, jakby miał osiem lat, a nie dwadzieścia osiem.
– Liza chce, żebym poszedł do jakiejkolwiek pracy. Nawet do rozwożenia jedzenia… – poskarżył się matce.
– O nie, na to nie pozwolę. My z ojcem tyle zainwestowaliśmy w twoją edukację. Jeszcze zobaczysz – znajdziesz pracę godną ciebie – mama próbowała go podnieść na duchu, ale nie miała zamiaru naprawdę mu pomóc.
Przy mamie Markowi ulżyło. Poczuł się znów jak ktoś ważny – przecież chociaż jedna osoba w niego wierzy! Gdy zaproponowała mu nocleg, zgodził się bez wahania.
„Niech Liza dziś sama sobie siedzi i przemyśli swoje zachowanie. Po co mnie tak codziennie męczyć? Wystarczyłoby, żeby uwierzyła we mnie…” – z takimi myślami położył się spać w swoim starym pokoju. Nawet nie napisał do żony, że nie wróci na noc.
Następnego dnia Marek wrócił do domu jak bohater. Był przekonany, że Liza już sto razy pożałowała, że go naciskała. I że na pewno znalazła jakiś sposób na zdobycie pieniędzy.
– No i co, wymyśliłaś coś? – zapytał z pewnością w głosie.
– Tak – odpowiedziała spokojnie.
– I co? Skąd weźmiesz pieniądze?
– Marek, rozwodzę się z tobą – powiedziała.
Liza sprzedała swój samochód i wypłaciła Markowi jego część z mieszkania. On wrócił do mamy, a teraz to właśnie ona wypytuje go codziennie, dlaczego jeszcze nie szuka pracy.