12 lat temu wyszłam za mąż. Nie z wielkiej miłości, ale czas uciekał – bałam się, że nikt mnie już nie zechce w wieku 35 lat.
Michał też nie był bardzo zdecydowany… Raz oświadczał się, raz wycofywał swoje słowa i mówił: „Poczekajmy jeszcze trochę”. Widziałam, że był „maminym synkiem”, bo dorastał tylko z matką i babcią, bez mężczyzny, który mógłby być dla niego wzorem.
Miałam nadzieję, że jeśli wyrwę go z tych „troskliwych” rąk, stanie się bardziej samodzielny, poczuje się gospodarzem w rodzinie. Kiedy odwiedzaliśmy teściową, stale narzekała, że jej „biedny chłopiec” jest zmęczony pracą i musi więcej odpoczywać.
Tylko że „chłopiec” miał 39 lat, a pracowaliśmy i zarabialiśmy na równi – z tym że ja wieczorami jeszcze gotowałam, prasowałam mu koszule, sprzątałam, a on albo grał, albo składał modele samolotów (miał takie hobby).
Bardzo chciałam dziecka, a Michał nie miał nic przeciwko, więc po jakimś czasie zaszłam w ciążę i w końcu poszliśmy do urzędu stanu cywilnego.
Niedługo potem urodził się Artur, a świeżo upieczony ojciec chwalił się przed znajomymi i rodziną, jakiego „następcę” sobie wychował.
Tyle że nie chciał zmieniać swojego życia dla dziecka, a przychodzenie do domu po pracy, gdzie dziecko płakało z powodu kolek, bardzo go drażniło. Dlatego albo chodził do znajomych, albo do mamusi, czasem nawet zostawał u niej na noc.
Kiedy syn trochę podrósł, nasze relacje się poprawiły, ale i tak robienie zakupów po pracy czy wieczorny spacer z dzieckiem, żeby mogłam coś przygotować, było dla niego uciążliwe. Wiem, że sama nie byłam aniołem i potrafiłam się rozpłakać z żalu.
Potem Michał zaczął namawiać mnie na kolejne dziecko, mówiąc, że „skoro teraz już się przemęczyliśmy z maluchami, później będzie łatwiej” – rodzina będzie większa, a Artur będzie miał rodzeństwo (oboje jesteśmy jedynakami, a zawsze marzyliśmy o rodzeństwie).
Z perspektywy czasu widzę, że głupio było zgodzić się na „łatanie” nieszczęśliwej rodziny kolejnym dzieckiem, ale czasu nie cofnę. Urodził się Igor – chłopcy mają różnicę wieku mniejszą niż 2 lata. Ciąża była bardzo trudna – musiałam leżeć, a nie mogłam powierzyć opieki nad starszym synem tacie, bo niewiele wiedział o synu i raczej nie chciał. Teściowa też nie paliła się do tego, żeby przez kilka tygodni opiekować się wnukiem.
Musiałam poprosić moją mamę, która mieszka w innym mieście, by natychmiast przyjechała. Już wtedy przeszło mi przez myśl, że czas na zmiany, a jeśli mąż się nie zmieni, to przyjdzie czas na rozwód.
Przetrwaliśmy jeszcze rok i w końcu się rozwiedliśmy – ostatnią kroplą było to, że dostałam rwa kulszowa z powodu noszenia synów na rękach, nie mogłam się poruszyć, płakałam z bólu, dzieci płakały brudne i głodne, a tatuś siedział i grał, po czym powiedział, że nie może być w takim hałasie i pojechał na rower.
Poprosiłam przyjaciółkę, żeby przyjechała i zajęła się dziećmi, znalazłam pielęgniarkę, która przyszła i zrobiła mi zastrzyki.
Środki przeciwbólowe nie pomagały. Kiedy tylko mogłam wstać z łóżka, z pomocą przyjaciółki spakowałam rzeczy męża i wystawiłam je na klatkę schodową. Napisałam SMS, że nie chcę go więcej widzieć i spotkamy się w sądzie na rozprawie rozwodowej.
Oczywiście potem usłyszałam wiele przykrych słów pod swoim adresem: że „nie poradzę sobie sama” i że „zabierze dzieci”. Ale potem, kiedy pomieszkał z mamą, przypomniał sobie, jak dobrze jest, kiedy jest cicho, można spać kiedy się chce, zjeść smacznie, i po prostu o nas zapomniał.
Zaczął płacić alimenty i cieszyć się, że uwolnił się od synów. Potem teściowa powiedziała mi, że jej synek za wcześnie się ożenił, że powinien poczekać do czterdziestki. Tyle że teraz ma już 45 lat, a nadal mieszka z mamą.
Siedziałam na urlopie macierzyńskim bardzo długo – chłopcy chorowali jeden po drugim, obaj mieli dodatkowe problemy zdrowotne, które wymagały stałej opieki i leczenia. Teraz już wszystko minęło, wyrośli z tego.
Po 7 latach w końcu mogłam wrócić do pracy, zaczęłam od początku – jako asystentka księgowej, odzyskałam wiedzę, kwalifikacje, awansowałam na główną księgową. Teraz mam dobrą pensję i nie muszę liczyć każdego grosza, jak wtedy, gdy żyłam z dziećmi tylko z alimentów. Zaczęłam chodzić na randki! Życie jest piękne! Drogie dziewczyny, jeśli jesteście w podobnej sytuacji, nie bójcie się podjąć odpowiedzialnej decyzji, nie znosicie tego!