Dzieci nie pojawiły się w naszym życiu od razu – zarówno w kontekście ciąży, jak i porodu. Żona musiała się leczyć, ale ostatecznie wszystko się udało. Urodziła nam się córka, a dwa lata później syn. Wydawało się, że niczego więcej nie można pragnąć. Włożyliśmy w wychowanie dzieci wiele wysiłku i czasu. W naszym domu nie było kar cielesnych.
Problemy rozwiązywaliśmy na zasadzie: „omówiliśmy i zdecydowaliśmy”. Ufałem swoim dzieciom. Nigdy nie przyszło mi do głowy ich kontrolować, śledzić czy kwestionować ich uczciwość.
Jestem osobą bardzo spokojną. Żona na początku małżeństwa próbowała się ze mną kłócić, ale nic z tego nie wychodziło. Z czasem się z tym pogodziła. Wobec dzieci byłem taki sam – pokazywałem, że wszystko można rozwiązać, jeśli się chce. Może to wydawało im się zbyt łagodne?
Pewnie jakieś sygnały były już wcześniej, ale o własnych dzieciach nie myślisz źle. Jakoś tego nie zauważasz, albo skupiasz się na dobrych rzeczach. Z zewnątrz łatwiej to dostrzec. W środku, dzień po dniu, trudniej zauważyć zmiany.
Pewnego razu zachorowałem i zostałem w domu. Córka o tym nie wiedziała, miała wtedy 17 lat. Przyszła z koleżanką i usiadły w kuchni. Piły alkohol i rozmawiały bardzo głośno. Wtedy dowiedziałem się o sobie i o żonie wielu nowych i nieprzyjemnych rzeczy.
Córka chwaliła się, jak razem z bratem sprytnie oszukują rodziców, kradną pieniądze, kłamią, a my (ja i żona) jesteśmy naiwnymi głupcami. Stałem i słuchałem, nogi miałem jak z cementu. Nie mogłem się ruszyć.
Od dziecka córka nazywała mnie „tatusiem”, co bardzo mi się podobało. W rozmowie z koleżanką mówiła o mnie „ojciec”, ale częściej używała obraźliwych określeń.
Myślałem o wielu rzeczach. Dobrze, że to nie żona tam stała, bo chyba umarłaby na miejscu. Potem próbowałem doszukać się innego sensu w jej słowach, ale na próżno. W pewnym momencie zapragnąłem spojrzeć jej w oczy.
Zrobiłem krok naprzód. Koleżanka mnie zauważyła, a córka mówiła dalej. Gdy odwróciła głowę, w jej oczach było coś zupełnie innego. Spryt, jak u zwierzęcia zapędzonego w pułapkę, które próbuje się wydostać.
Nic nie powiedziałem. Nawet nie słyszałem, co próbowały mówić czy robić. Poszedłem po szklankę wody i wyszedłem. Tego samego dnia założyłem zamek w drzwiach naszej sypialni. Delikatniejszą wersję tego, co usłyszałem, opowiedziałem żonie – nie mogłem tego ukryć. Wszystko było wypisane na mojej twarzy.
Córka oczywiście opowiedziała o wszystkim bratu. Oboje nagle stali się przesadnie mili i czuli. Naprawdę uważali nas za idiotów, ale opadły nam klapki z oczu. Zaczęliśmy analizować wiele wydarzeń z przeszłości.
Później dzieci przestały udawać. Żona wyznała, że zauważyła różne rzeczy, ale myślała, że z tego wyrosną. Wyrośli – na chciwych konsumentów, dla których dobro, zrozumienie i empatia są pustymi słowami.
Od tamtego wydarzenia minęło wiele lat. Niewiele się zmieniło. Oboje są egoistami, gotowymi na wszystko, by osiągnąć swoje cele. Nie mogłem tak dłużej żyć. Gdy tylko syn skończył 18 lat, sprzedaliśmy mieszkanie. Dzielnica była bardzo dobra, budynek z epoki stalinowskiej, wysokie sufity.
Kupiliśmy dzieciom dwupokojowe mieszkanie – byli zachwyceni wolnością, ale mieszkanie przepisałem na siebie. Z żoną kupiliśmy działkę z niedokończonym domem, który przez lato wykończyłem. Dzieci przestały nas odwiedzać nawet na święta. Kilka lat temu jeszcze wysyłali życzenia SMS-em. Teraz zapanowała cisza z obu stron.
Podjęliśmy decyzję: teraz nasze testamenty są zapisane na dom dziecka. Dzieci po naszej śmierci nie dostaną nic. Może wtedy coś zrozumieją.