Joanna wróciła z pracy później niż zwykle. Zaraz miał przyjechać Kamil, a ona nie miała jeszcze nic gotowego. Joanna wyjęła z torby drożdżówki, starannie ułożyła je w koszyku na pieczywo i przykryła ściereczką.
Te drożdżówki już wychodziły jej bokiem, ale od dwóch miesięcy nieustannie przygotowywała się na powrót Kamila właśnie nimi.
Joanna miała wspaniałą przyszłą teściową. Lucyna była samotna – kilka lat temu pochowała swoją teściową, z którą razem wychowywała Kamila po śmierci męża.
Długo żyjąc pod jednym dachem z teściową, Lucyna zrozumiała, że z przyszłą synową trzeba znaleźć wspólny język jeszcze przed ślubem syna. Tym bardziej że sama z teściową porozumiała się dopiero wtedy, gdy obie straciły bliską osobę.
To właśnie pani Lucyna opowiedziała Joannie o rodzinnej tradycji: witać ukochanego po powrocie z delegacji domowymi drożdżówkami. Tak robiła jej teściowa, potem Lucyna dla swojego męża, a po jego śmierci – dla syna. Teraz, gdy Kamil miał zamieszkać z Joanną, tradycja przechodziła na nią. Lucyna zawsze witała Kamila i Joannę drożdżówkami, kiedy odwiedzali ją razem.
Mieszkali w tej samej dzielnicy, ale na przeciwległych końcach. Lucyna nigdy nie wtrącała się w ich życie, ale była szczęśliwa, kiedy młodzi do niej zaglądali.
U nich wszystko odbywało się z szacunkiem i uwagą. Jeśli chcieli wpaść w odwiedziny, dzwonili wcześniej. Bo Lucyna była aktywną emerytką – tu nordic walking z koleżankami, tu wystawa w lokalnym muzeum. Zawsze powtarzała: „Zanim urodzicie wnuki, muszę się jeszcze nachodzić, potem będę chodzić z nimi.” I nigdy nie wpadała bez zapowiedzi.
Prawdziwa rodzinna sielanka. Ale jedynym zgrzytem były te drożdżówki. Joanna nie potrafiła ich piec. Babeczki, ciasta, naleśniki, pierniczki – wychodziły jej świetnie, ale drożdżówki? Absolutnie nie. Próbowała wiele razy, nawet według najprostszych przepisów, ale bez skutku – tylko marnowała produkty. Dzwoniła do mamy, żaliła się, a mama ją pocieszała: „Nie każdemu muszą wychodzić drożdżówki.” Ale jak się pogodzić, skoro to rodzinna tradycja?
Pewnego dnia, wracając z pracy, Joanna zobaczyła piekarnię. Weszła i poczuła zapach świeżego pieczywa. Kupiła kilka drożdżówek – tak na próbę, bo Kamil miał wrócić następnego dnia.
Kamil zapytał tylko, jaki to przepis i dlaczego tak mało. Joanna zażartowała, że resztę zabrała do pracy, bo i tak on wiele nie zje. Ucieszyła się. Znalazła sposób!
Od tamtej pory biegła po drożdżówki po pracy i chowała opakowania. Ale chyba się nieco przeliczyła…
Kamil wrócił z delegacji.
– Och, Joanno, ale mnie tam wymęczyli – przytulił ją czule. – A jak ty się trzymasz?
– W pracy zawal. Kolacja jeszcze nie gotowa. Daj mi dwadzieścia minut. – Wzięła jego torbę, żeby wrzucić rzeczy do prania.
– Nic nie szkodzi, to się umyję i podjem drożdżówkę.
– Właśnie na ciebie czekają.
Po kąpieli Kamil wszedł do kuchni. Zjadł jedną drożdżówkę, a potem sięgnął do kieszeni po paragon, by wrzucić go do kosza. Otworzył szafkę i zauważył reklamówkę obok kosza. Joanna w pośpiechu nie zdążyła jej schować. Sięgnął po nią i… paragon. „Drożdżówki z jabłkami” – przeczytał.
– Joanno, a czemu dziś tak mało drożdżówek? – zawołał. Joanna, w łazience, wszystko słyszała.
Z łazienki dobiegał dźwięk pralki, a Joanna stanęła w drzwiach kuchni.
– Wzięłam więcej do pracy. Stołówka dziś nieczynna – powiedziała i mocno przeżywała, bo w piekarni zostały już tylko resztki.
– A ja myślałem, że się w piekarni skończyły – spojrzał na nią z przymrużeniem oka, kładąc paragon na stole.
– Przepraszam – Joanna usiadła. – Ja po prostu nie potrafię ich robić. Rozumiesz? Wszystko umiem, ale drożdżówki nie wychodzą. Tyle razy próbowałam, tylko produkty zmarnowałam. A to przecież wasza rodzinna tradycja.
Kamil wybuchnął śmiechem. Joanna myślała, że się obrazi, że powie, że jest złą gospodynią. Ale Kamil śmiał się szczerze.
– Joanno, kochanie – usiadł naprzeciwko. – Ja tych drożdżówek nigdy nie lubiłem. Babcia karmiła mnie nimi całe życie, ale jak tu babci odmówić? Dobrze, że piekła je tylko, jak dziadek i tata wracali z podróży. Potem przejęła to mama.
Ale ja ich nie cierpię. Ale jak powiedzieć mamie? Tradycja.
Joanna powoli zaczęła się uśmiechać.
– Kiedy się do ciebie wprowadziłem, pomyślałem, że już po wszystkim… a tu ty z drożdżówkami!
– Myślałam, że uznasz mnie za złą gospodynię.
– Joanno, ty jesteś najlepszą gospodynią. Ale proszę cię, już nigdy żadnych drożdżówek. Robisz takie ciasta, naleśniki… – zamruczał z zachwytem – mógłbym jeść codziennie, choć boję się, że nie zmieszczę się w drzwi.
Umowa? Bez drożdżówek?
– Umowa. A twoja mama?
– A maminych drożdżówek jakoś będziemy musieli oboje przetrwać – powiedział tragicznie.
Joanna przestała kupować drożdżówki, ale chleb z tej piekarni został jej ulubionym – świeży i pyszny.
W sobotę Joanna wpadła znów po bochenek. Jutro mieli iść do pani Lucyny w gości, a w poniedziałek zabrakłoby pieczywa. Weszła do sklepu i… znowu spotkała panią Lucynę.
– Jakie dziś cudne drożdżówki. Jutro wpadną w odwiedziny syn z narzeczoną, to ich poczęstuję – powiedziała, płacąc. Odwróciła się i… zobaczyła Joannę.
– Ojej.
Wyszły przed sklep.
– Joanno, błagam, nie mów Kamilowi, że nie umiem piec drożdżówek. Moja teściowa była w tym mistrzynią, cała okolica je chwaliła. A ja? No nie wychodzą mi – mówiła zdenerwowana.
– Pani Lucyno – Joanna uśmiechnęła się konspiracyjnie. – Zdradzę pani sekret. Tylko nikomu, dobrze?
– Słucham?
– Kamil nie znosi drożdżówek. Bał się tylko babcię i panią urazić. Moje z trudem jadł. Też z tej piekarni. Jak prawda wyszła na jaw, to wszystkim ulżyło. Ja też z nimi nie mam po drodze.
– Ojej, Joanno. Jak dobrze, że cię mamy – Lucyna uśmiechnęła się i przytuliła Joannę. – A co Kamil lubi?
– Wszystko, byle nie drożdżówki – zaśmiała się Joanna.
– No i czym ja was jutro poczęstuję? – zmartwiła się pani Lucyna. – Nie kupię przecież tortu z supermarketu.
– To może przyjdę jutro rano i razem coś upieczemy?
– Z radością – rozpromieniła się Lucyna.
Joanna kupiła chleb i wróciła do domu, a Lucyna pobiegła do przyjaciółki, bo drożdżówki już były.
– Kamil, idę do twojej mamy, a ty przyjdź do nas za jakieś cztery godziny – powiedziała Joanna, szykując się.
– A co wy tam beze mnie kombinujecie? – wychylił się z pokoju Kamil.
– Twoja mama znalazła przepis na nowe ciasto do drożdżówek i chce mnie nauczyć.
– Oho, to dopiero! – Kamil zaśmiał się i przytulił Joannę.
– Tylko się nie spóźnij – rzuciła wesoło Joanna i pobiegła do Lucyny.
Kiedy Kamil wszedł później do mieszkania, poczuł cudowny zapach. Świeża szarlotka pachniała jabłkami i cynamonem. Nawet gotów był zjeść drożdżówkę, tak dobrze pachniało.
W kuchni czekały na niego dwie najważniejsze kobiety jego życia – ukochana i mama.
Na stole nie było jednak drożdżówek, tylko piękny, apetyczny strudel.
– Kamilku, synku, od dziś mów mi szczerze, jeśli coś ci nie smakuje. Obiecuję, że cię zrozumiem – powiedziała dumnie Lucyna.
– Jak ja mam z wami szczęście – powiedział Kamil, obejmując obie kobiety.
Bo przecież najważniejsze to spokój i zgoda w rodzinie. I ani jednej drożdżówki więcej.