Artur, mój brat, jest albo bardzo prostolinijny, albo wręcz przeciwnie – zbyt cwany. Sprzedał swoje mieszkanie i zainwestował w budowę domu. A na czas budowy postanowił zamieszkać u mnie razem ze swoją rodziną. A rodzina to, nawiasem mówiąc, brat, jego żona i dwoje dzieci.
Argument, którego używa brat, jest prosty jak krzesło – mieszkanie, w którym teraz mieszkam, należało do naszych rodziców, wychowaliśmy się w nim. Dlatego brat uważa, że należy mu się do niego prawo. Ale jest jeden szczegół – poza wspomnieniami z dzieciństwa nic go z tym mieszkaniem nie łączy. W dokumentach jest ono na mnie, a rodzice zdecydowali tak nie bez powodu.
Ojciec odziedziczył czteropokojowe mieszkanie po swoich rodzicach. Mieszkaliśmy w nim, odkąd sięgam pamięcią. Rodzice często mówili, że jak dorośniemy, sprzedadzą mieszkanie, żeby każde z nas mogło kupić własne lokum. Ale wyszło inaczej.
Kiedy kończyłam szkołę, brat kończył studia. Rodzice wzięli do siebie babcię, bo ze względu na stan zdrowia nie mogła już mieszkać sama. Babcia miała mieszkanie, do którego wprowadził się brat. Później to mieszkanie zostało przepisane na niego.
Tylko że samodzielne życie szło mu kiepsko. Zbierał długi za media, które potem spłacali rodzice. A raz przez swoją głupotę spowodował tam pożar, po którym musiał wrócić do nas, a rodzice musieli wyłożyć pieniądze na remont.
Wtedy rodzice postawili sprawę jasno – zbyt drogo kosztuje ich to mieszkanie. Dlatego Arturowi postawiono ultimatum – rodzice wyremontują i urządzą mieszkanie po babci, ale brat zrzeka się jakichkolwiek roszczeń do mieszkania rodziców.
Oczywiście, dla brata korzystniejsze było otrzymanie w pełni urządzonego mieszkania od razu, niż czekanie na sprzedaż mieszkania rodzinnego. A że ja jeszcze studiowałam i szukałam pracy, o żadnej sprzedaży nie było mowy. Rodzice chcieli poczekać, aż stanę na nogi. A Artur miał już gotowe rozwiązanie.
Remont mieszkania brata trzeba było zrobić od zera, bo pożar zniszczył je poważnie. Zdzierano wszystko do betonu. Rodzice włożyli w remont wszystkie oszczędności, a na meble i sprzęt wzięli kredyt. Ale mieszkanie wyszło jak z katalogu.
Po takim prezencie ojciec zdecydował się przepisać połowę rodzinnego mieszkania na mnie, a sobie i mamie zostawił po jednej czwartej. Dzięki temu miałam swoją część, a później mieliśmy z bratem dziedziczyć po rodzicach. Artur nie miał nic przeciwko – miał przecież własne mieszkanie.
Kilka lat później, gdy kończyłam studia, brat poprosił rodziców o pomoc w zakupie samochodu. Po prostu nie wyobrażał sobie życia bez auta. Rodzice odkładali na działkę, ale zdecydowali, że trzeba pomóc synowi. Dodali mu na samochód, ale pod warunkiem, że będzie to zaliczone na poczet jego części spadku po ojcu. Brat zgodził się bez wahania. A ojciec przepisał swoją część mieszkania na mnie.
Rodzice zmarli cztery lata temu. Wtedy zaproponowałam Arturowi wykupienie reszty mieszkania, którą odziedziczył po mamie. Brat planował wtedy ślub, więc chętnie przyjął ofertę – pieniądze były mu potrzebne. Wzięłam kredyt, wypłaciłam mu pieniądze i zostałam jedyną właścicielką mieszkania.
Wszystko było w porządku. Brat miał mieszkanie po babci, samochód kupiony dzięki rodzicom, plus pieniądze ode mnie za swoją część. Ja z kolei miałam czteropokojowe mieszkanie. Sprawiedliwie, prawda?
Brat też tak uważał, dopóki jego żona nie zaczęła się wtrącać. Uważała, że to niesprawiedliwe. Dlaczego oni mają tylko dwa pokoje, a ja aż cztery? Brat zaczął się oburzać, ale wystarczyło mu przypomnieć, jak to wszystko się potoczyło, i na jakiś czas odpuszczał. Choć jego żona była wiecznie niezadowolona.
Niedawno Artur zdecydował, że chcą zamieszkać w domu jednorodzinnym. Sprzedał mieszkanie, wziął kredyt i zainwestował w budowę. A z całą rodziną i dobytkiem pojawił się u mnie.
Oczywiście nie miałam nic przeciwko, żeby pomóc bratu, ale mogliśmy to wcześniej omówić. Poza tym nie dogaduję się z jego żoną, a tu miałabym mieszkać z nią pod jednym dachem przez nie wiadomo jak długo. I jeszcze dwoje dzieci w mieszkaniu – to nie jest łatwe. A budowa domu może trwać rok, a nawet dwa.
Wytrzymałam trzy tygodnie. Potem zrozumiałam, że nie mogę już dłużej mieszkać we własnym mieszkaniu. Dzieci hałasują, żona brata rządzi się w kuchni, a z salonu krzyczy telewizor. I tak cały czas. Nerwy nie wytrzymują.
Powiedziałam bratu, że ma dwa tygodnie na wyprowadzkę. Wtedy zaczął tłumaczyć, że nie mogą wynająć mieszkania…