– Lato na wsi jest cudowne! – pomyślałam i zadzwoniłam do przyjaciółki, która po ślubie przeprowadziła się na jakieś odludzie.
Nasze relacje z Liną zawsze były ciepłe i pełne zaufania, więc sądziłam, że bardzo ucieszy się z mojej wizyty. A dokładniej – naszej, ale to nie moja wina, że tak wyszło.
– Lino, nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli ja i Saulius zatrzymamy się u was na tydzień?
– Oczywiście, przyjeżdżajcie. Pokażemy wam nasze okolice, pójdziemy na grzyby do lasu. Tu jest pełno grzybów. Nad rzekę też pójdziemy się wykąpać, a Kostek z twoim Sauliusem jeszcze zdążą sobie połowić ryby.
Najlepiej biorą o świcie. Ugotujemy świeżą zupę rybną, coś upieczemy. Mmm, pyszności!
Saulius aż podskoczył z radości i natychmiast zaczął sporządzać listę rzeczy, które musi zabrać.
Przygotowania zajęły nam trzy dni. Kupiliśmy wszystko, co potrzebne, nie zapomnieliśmy o drobiazgach na prezenty dla Liny i Kostka. Chcieliśmy wyjechać wcześnie rano, kolację jedliśmy w świetnych nastrojach, nastawieni na porządny wypoczynek. Ale nagle ktoś zapukał do drzwi.
W odwiedziny przyszli teściowie z 6-letnią wnuczką Olivią, córką starszej siostry Sauliusa.
– A czemu macie spakowane walizki? – zdziwili się.
Powiedzieliśmy, że nas nie będzie przez cały tydzień, pochwaliliśmy się, że Lina i Kostek już na nas czekają, szykują szaszłyki. Twarz teścia zrzedła, a gdy usłyszał o wędkowaniu, całkiem posmutniał.
Teściowa też się zamyśliła, po czym mówi:
– No dobrze, to pojedziemy z wami. Przecież nie będziemy wam przeszkadzać. Macie samochód, miejsca wystarczy dla wszystkich. A my też nie chcemy siedzieć w domu.
Zaczęłam protestować: w końcu Lina nic o tym nie wie, że przyjedziemy nie we dwoje. Poza tym już trochę za późno, żeby dzwonić – pewnie śpią. No ale pomyśleliśmy i zdecydowaliśmy, że pojedziemy wszyscy razem. No bo co, mam się kłócić z teściami o Linę?
Może i Lina była niezadowolona, kiedy nas zobaczyła, ale tego nie okazała. Przywitała nas serdecznie, przyjęła prezenty, pokazała, gdzie możemy się rozłożyć. Ich dom jest duży, ma pięć pokoi. Wszystko nam się podobało – czysto, przytulnie.
Gościliśmy tam dziesięć dni. Porządnie odpoczęliśmy, najedliśmy się owoców i jagód. Olivia praktycznie nie wychodziła z sadu, jadła wszystko po kolei. Z teściową aż bałyśmy się, że może jej być niedobrze.
Chodziliśmy nad rzekę, opalaliśmy się, kąpaliśmy, łowiliśmy ryby. Pierwsze dwa dni gospodarze byli z nami, potem już sami się zajmowaliśmy sobą.
Lina cały czas krzątała się w kuchni, gotowała. Kostek chodził do pracy, a potem pracował w domu. Ale nie przeszkadzaliśmy im. Sami mieliśmy wystarczająco zajęć. W końcu to wieś, piękne miejsce.
Tylko że za ten urok musieliśmy zapłacić. I to oświadczyła mi sama przyjaciółka! Wystawiła rachunek, w którym zawarła wszystko: to, że nas karmiła, za zjedzone owoce i jagody, nawet za to, że przypadkiem rozlałam koktajl na ich łóżku w sypialni. Właśnie piłam mleczny koktajl, kiedy wskoczyła Olivia. No i wylałam szklankę.
Lina zaczęła krzyczeć, powiedziała, że to już ostatnia kropla. I zaczęła wszystko podliczać. Nawet o magnesy, które przywieźliśmy na prezent, miała pretensje.
Oczywiście za nic nie zapłaciłam i bardzo się na Linę zdenerwowałam. Po prostu szybko się spakowaliśmy i wyjechaliśmy. Nigdy więcej do niej nie pojadę. Przynajmniej mogłaby przeprosić. Ale nie. Nazywa się przyjaciółką.