Kiedy wróciłam z kina, dzieci przyjechały z policją i zakładem pogrzebowym

Na naszym piętrze mieszkała samotna starsza kobieta. Nie, miała dzieci, ale one dawno o niej zapomniały. Była jednak tak dobrą osobą, że cała klatka schodowa jej pomagała – dzieci z podwórka nie pozwalały jej samej chodzić do sklepu, wynosiły jej śmieci. Wszyscy ją tak kochali. I muszę powiedzieć, że było za co.

Pewnego razu jeden z sąsiadów miał w odwiedzinach ojca. Też starszego człowieka. Zobaczył naszą Marysię, chwilę z nią porozmawiał, posiedział razem na ławce i zrozumiał, że ta kobieta jest po prostu niezwykła.

Przyjechał na dwa dni, a został na cały tydzień. Teraz oboje staruszkowie spędzali czas razem, radośnie. Przyjemnie im się rozmawiało, chodzili na spacery do parku. Pewnego razu zaprosił ją do kina. Właśnie tego dnia wyświetlali stary, dobry film, który oboje bardzo lubili.

Wyszli do kina, a tymczasem po dwóch godzinach na podwórko przyjechała karetka, policja i samochód zakładu pogrzebowego. A za nimi dzieci Marysi. Kilka razy dzwonili do domu, ale nikt nie odbierał, więc uznali, że matka umarła. Wystrojeni w żałobne ubrania przyjechali, by odebrać ciało.

Tymczasem zakochani staruszkowie wrócili do domu. Marysia, widząc swoje dzieci pod domem, rozpłakała się. Przecież tak długo nie odwiedzali, a tu przyjechali natychmiast, żeby zabrać jej ciało.

– Czyli musiałam umrzeć, żebyście mnie odwiedzili? Mieszkanie też, jak sądzę, już podzieliliście?…

Jak bardzo zdziwiły się dzieci, gdy dowiedziały się, że mama wychodzi za mąż. I że już przepisała mieszkanie na swojego męża i jego dzieci, czyli swoich sąsiadów, którzy przez wiele lat się nią opiekowali i jej pomagali.

Jak myślicie, czy starsza pani postąpiła słusznie?