„Nikt wam nie jest nic winien” – chciałoby się powiedzieć głośno, słuchając opowieści zapłakanej Marii. Kobieta żali się na dorosłą córkę, a ja w głowie mam obrazy z jej dzieciństwa. A czego oni wszyscy oczekiwali? Otrzymali to, co zasiali – nawet jeśli im się to nie podoba

– Do tej pory nie rozumiem, gdzie popełniliśmy błąd? – wzdycha pięćdziesięcioletnia Maria. – Córka w piętnastym roku życia zupełnie przestała nas słuchać. W rodzinie mieliśmy wszystko dobrze, normalnie, pełny dom, a córkę od narodzin dosłownie nosiliśmy na rękach. No i wynosiliśmy… Teraz robi takie rzeczy, że w głowie się nie mieści!

Córka Marii, Ania, to długo wyczekiwane i wyproszone dziecko – przyszła na świat wbrew wszelkim prognozom i kategorycznym zaprzeczeniom najlepszych specjalistów. Profesorowie jednogłośnie twierdzili, że Maria nie będzie miała dzieci. Dlatego pojawienie się córki stało się światłem w tunelu dla całej rodziny. Nad Anią od początku trzęsła się cała liczna rodzina: dwie babcie, dziadek, bezdzietna siostra Marii, no i oczywiście matka z ojcem.

Anię ubierano i butowano nawet do ósmego roku życia, nie pozwalano jej schylić się nawet na moment, wiązano sznurowadła i kokardki, odprowadzano do szkoły i na zajęcia, wyciągano pestki z czereśni i błonki z pomarańczy. A gdy broń Boże dziecko źle się poczuło, natychmiast wzywano najdroższego specjalistę. W ogóle nie było mowy o przedszkolu. Do czwartej klasy Maria nigdzie nie pracowała – zajmowała się wyłącznie dzieckiem. Pomagała córce w lekcjach, prowadziła ją na zajęcia dodatkowe, czytała na głos, robiła prace na zajęcia w szkole (zdobywające wszystkie możliwe nagrody), niemal codziennie dzwoniła do nauczycielki i była zaangażowana we wszystkie możliwe komitety rodzicielskie.

W początkowych klasach szkoły podstawowej córka przynosiła tylko radość: nagrody, wyróżnienia, zwycięstwa w szkolnych olimpiadach, co w rodzinie świętowano z wielką pompą – jakby to było prawdziwe wielkie święto. Babcie piekły ciasta, cała rodzina odświętnie się ubierała i zasiadała do stołu, składając hołd małej zwyciężczyni i wręczając jej prezenty w nagrodę za sukces.

W połowie czwartej klasy Maria w końcu znalazła pracę – wbrew woli całej rodziny, „porzuciła dziecko”, jak teraz z wyrzutem mówi teściowa. Choć pracę miała niedaleko domu i tylko do południa – od 8:00 do 15:30. Kiedy córka była w szkole – Maria była w pracy, a potem wracała na tyle wcześnie, by dziecko nawet nie odczuło jej nieobecności. Przynajmniej takie było założenie.

Ale właśnie jakoś od czwartej-piątej klasy Ania przestała być tą „najlepszą”, a potem zupełnie osunęła się w dół, i to powoli, niby niezauważalnie, lecz nieodwracalnie… Teraz Ania ma piętnaście lat i zupełnie wymknęła się spod kontroli. Ani nauczyciele, ani domownicy nie dają sobie z nią rady.

Kochające babcie, które zakładały jej czapeczkę i karmiły łyżką niemal do niedawna, słyszą od niej w oczy takie rzeczy, że później sięgają gorączkowo po leki uspokajające. Rodziców też nie szanuje, szkołę opuszcza, prawie się nie uczy. A największym koszmarem Marii jest fakt, że dziewczyna, zdaniem matki, posunęła się za daleko. Chłopcy zmieniają się jak rękawiczki, w jej torebce można znaleźć przedmioty dla dorosłych, i nikt nie wie, co z tym zrobić. Dla porządnej Marii to jest kompletnie niezrozumiałe.

Dopóki pół roku temu Maria bała się, że córka przyjdzie do domu w ciąży, teraz już dostrzegła, że Ania w wieku piętnastu lat zna znacznie więcej niż matka i tu nawet o ciążę nie musi się martwić…

– W jakim momencie popełniliśmy błąd? – każdego dnia zastanawia się Maria. – Jak to się mogło stać? Dlaczego? Kto jest winien? Byliśmy już u wszystkich możliwych specjalistów, a diagnoza jest taka: dziecku brakuje miłości.

I tę miłość Ania „szuka”, odkąd skończyła trzynaście lat, w chłopakach. Ale jak to możliwe? Przecież dziewczyna od urodzenia miała jej aż nadto, dosłownie pływała w miłości i uwadze, całe życie sześciu dorosłych kręciło się wokół niej. I to nie była miłość na pokaz czy za pomocą prezentów – spędzano z nią czas, dosłownie noszono na rękach…

Teoretycznie nie można sobie niczego zarzucić. A jednak? Maria obwinia się: może nie powinnam była iść do pracy? Dopóki siedziałam w domu z dzieckiem, wszystko było w porządku, jak tylko zaczęłam pracować – wszystko poszło na dno… Trzeba bardziej kochać córkę… ale jak? JAK?

Kobieta jest zupełnie zagubiona, ale rozumie, że nie może się poddać. Gdzieś musi istnieć sposób, który przywróci Anię na właściwe tory. Tylko czym jest ten sposób i jak go znaleźć?