Niedawno wpadła do mnie w gości przyjaciółka. Poczęstowałam ją kawą, a ona sięgnęła do lodówki po mleko. Otworzyła i aż oniemiała – mój prawie pusty chłodziarka tak ją zaskoczył, że natychmiast zaproponowała mi pożyczenie pieniędzy. Rozkleiłam się i popłakałam.

Przyjaciółka nie mogła uwierzyć, że nikt mi nie pomaga, że wszyscy tak zostawili mnie na pastwę losu. A prawda jest taka, że moi rodzice bynajmniej nie są biedni, ale nie śpieszą się, by pomóc mnie i swoim wnukom.

Niedawno przydarzyła mi się sytuacja, która uświadomiła mi, jak niewiele mogę liczyć na osoby z mojego otoczenia. W grudniu, tuż przed samymi świętami, upadłam i założono mi gips na nogę. Jasne było, że w takim stanie nie mogłam pracować – w mojej pracy właściwie cały dzień musiałam być na nogach. Wtedy „podziękowano” mi za pracę.

Teraz powoli wracam do zdrowia i szukam nowego zajęcia, bo nie mogę sobie pozwolić na siedzenie w domu – muszę przecież wykarmić dzieci. Mam ich dwoje: starsza córka ma trzynaście lat, młodszy syn osiem. Ten cały czas żyliśmy prawie wyłącznie na makaronie i kaszach, przez co dzieci zaczęły chorować.

I właśnie wtedy odwiedziła mnie przyjaciółka. Poczęstowałam ją kawą, a ona sięgnęła do lodówki po mleko. Widok prawie pustej lodówki tak ją przeraził, że zaproponowała mi od razu pożyczkę. Rozpłakałam się.

Przyjaciółka nie mogła uwierzyć, że naprawdę nikt mi nie pomaga i że wszyscy tak mnie zostawili. A przecież moi rodzice są dalecy od ubóstwa. Mama jest na emeryturze, ale tata wciąż pracuje na pełen etat jako kierownik na budowie, wyjeżdża nawet za granicę w delegacje. Mój brat też pracuje i wysłał niedawno żonę z dziećmi na zagraniczny urlop. Wszyscy doskonale wiedzą o mojej sytuacji, lecz nikt się nie kwapi, by mi zaoferować pomoc.

Ja o nią nie proszę… Na początku grudnia, gdy to wszystko się zaczynało, brat powiedział: „No jeśli czegoś będziesz potrzebować, dzwoń”. A mnie jest głupio prosić. Przecież to nie jest jeszcze skrajna sytuacja. Tak, nie mam słodyczy ani owoców, a za mieszkanie nie zapłaciłam od kilku miesięcy, ale mam jeszcze trochę kaszy, makaronów; za tydzień powinnam dostać alimenty i może w końcu dopisze mi szczęście w poszukiwaniach pracy.

Przyjaciółka nie zgodziła się z moim podejściem. Twierdzi, że w takiej sytuacji trzeba dzwonić i jasno mówić, że potrzebuję pieniędzy, konkretnie ile, i że nie wiem, kiedy oddam, ale postaram się to zrobić.

Tylko ja tak nie potrafię. Gdyby rodzicom naprawdę zależało, przecież przyjechaliby i przywieźliby wnukom zwykłe produkty. Czy to taki kłopot? Skoro przez tyle tygodni nie zrobili nic, to najwyraźniej nie chcieli. Myślę, że jakoś poradzę sobie z tym wszystkim, ale teraz już wyraźnie widzę, że nie warto liczyć w życiu na cudzą pomoc.