Marta wracała późno z pracy. Na dworze było już ciemno. W rękach trzymała torbę z zakupami. Jak zawsze chciała kupić tylko kilka rzeczy, a w koszyku wydawało się niewiele, ale torba okazała się ciężka.
Szła spokojnie chodnikiem, kiedy nagle ktoś od tyłu szarpnął za torbę i grubym głosem powiedział:
– Oddaj!
– Ojej! – krzyknęła Marta i zamarła w miejscu.
– Marta, no nie wierzę! Przestraszyłaś się? Nie poznałaś mnie, czy co? – odezwał się mężczyzna już normalnym głosem.
Marta rozpoznała głos. Rozpoznałaby go spośród tysiąca innych. Wiktor patrzył na nią i uśmiechał się radośnie.
Zmieniony, wyglądał na bardziej dojrzałego, eleganckiego i zadbanego… Ale to był on – jej dawny kolega z klasy i pierwsza miłość.
– To ty? – zdziwiła się Marta.
– Tak, ja! – ucieszył się Wiktor jeszcze bardziej.
– Ty nigdy nie grzeszyłeś rozsądkiem. Co za żarty! Do widzenia. Rozśmieszyłeś mnie i tyle, – zdecydowanie pożegnała się Marta, próbując zabrać torbę, którą trzymał w ręku.
Wiktor jednak nie odpuszczał. Szli obok siebie, a on niósł torbę i przepraszał:
– Nie gniewaj się, źle zażartowałem. Spotkajmy się, pogadajmy. Tyle lat się nie widzieliśmy.
Nie widzieli się rzeczywiście jakieś piętnaście… a może więcej? Marta policzyła w myślach – wyszło osiemnaście lat.
– Wiesz, ile czasu cię nie widziałem? – zapytał nagle Wiktor.
– Boże, on zawsze wiedział, o czym myślę. Nic się nie zmieniło. Niesamowite, – pomyślała Marta i odpowiedziała:
– Osiemnaście lat.
– No proszę! Jakim już jestem starym, a wydaje się, jakby to było wczoraj. Byłaś moją pierwszą miłością. Pamiętasz? Jak ja cię wtedy kochałem… – uśmiechnął się Wiktor.
Dotarli do budynku, w którym mieszkała Marta.
– Nie zaprosisz mnie do środka, widzę to po twojej minie. Znam cię przecież. W porządku, idę do dziadka. Przyjechałem go odwiedzić. Bardzo podupadł na zdrowiu, – powiedział Wiktor, po czym nagle pochylił się i pocałował Martę… A potem odwrócił się i odszedł.
W domu Marta rzuciła torbę z zakupami. Usiadła i rozpłakała się.
Coś się w niej zmieniło w tej chwili, kiedy ją pocałował. Jakieś żelazne zasady zniknęły z jej głowy.
Przypomniała sobie, jak dobrze im razem było. Lekko i radośnie.
Oczywiście, wtedy byli bardzo młodzi, a może było tak łatwo, bo byli stworzeni dla siebie?
Do dziewiątej klasy po prostu przyjaźnili się i siedzieli w jednej ławce. W dziewiątej klasie nagle wybuchł między nimi burzliwy romans.
Z powodu swojej wielkiej miłości Wiktor był o nią zazdrosny dosłownie o każdego. Marta też nie pozostawała mu dłużna i robiła sceny, jeśli tylko spojrzał nieco inaczej na jakąś dziewczynę.
Było zabawnie. Jeśli Marta długo się gniewała, Wiktor nie mógł znaleźć sobie miejsca. Chodził ponury, z nikim nie chciał rozmawiać.
Emocje buzowały. Rodzice się martwili…
Czekali do osiemnastych urodzin, aby się pobrać. Rodzice byli temu przychylni. Mieli już dość dzieciaków z ich szaloną miłością – niech się już lepiej pobiorą.
Złożyli dokumenty na ten sam uniwersytet. Marta studiowała, a Wiktor nie. Wkrótce został wyrzucony z uczelni. Zanim odszedł, Marta miała już dość jego bezpodstawnej zazdrości.
Pożegnali się spokojnie, bez obietnic czekania czy pisania listów.
Ale Wiktor pisał listy. Były pełne miłości i czułości. Marta czytała je i rozkwitała od jego uczuć, dosłownie promieniała.
Mądry człowiek powiedział kiedyś:
– Rozłąki zbliżają, ale nie z tym, z kim się rozstajesz!
I miał rację.
Marta zaczęła nowe życie. Studia zajmowały jej dużo czasu, pojawili się nowi znajomi, a ich korespondencja stopniowo zanikała i w końcu ustała całkowicie.
Później Marta wyszła za mąż, wyjechała z mężem do innego miasta. Ukończyła studia zaocznie. Pracowała. Po siedmiu latach rozwiedli się. Mąż ją zdradzał, i to nie raz, a nawet nie dwa razy… Nie mieli dzieci.
Marta wróciła do rodzinnego miasta.
Wiktora więcej nie widziała, ale słyszała od znajomych, że skończył studia, pracował, otworzył małą firmę handlową, ożenił się nieszczęśliwie i rozwiódł.
Marta otarła łzy i sięgnęła po stare listy. Rozłożyła pożółkły list i zaczęła czytać:
„Moja ukochana”, „Moja jedyna”, „Tęsknię”…
Zrozumiała, że nigdy nie otrzymała takich listów od nikogo innego.
Postanowiła zobaczyć się z nim jeszcze raz. Może los daje im drugą szansę?
Marta znalazła w starym notatniku numer telefonu dziadka Wiktora. Zebrała się w sobie, wybrała numer i zadzwoniła.
Sygnał dzwonka trwał długo, ale nikt nie odbierał.
– No tak, pech… – pomyślała smutno.
Nagle w słuchawce usłyszała głos Wiktora!
– Halo. Cieszę się, że zadzwoniłaś. Spotkajmy się. Przyjadę po ciebie za pół godziny. Pasuje?
– Pasuje… – odpowiedziała Marta i odłożyła telefon.
Zrozumieli, że przypadkowe spotkania nie istnieją. Nigdy więcej się nie rozstali.
Byli naprawdę stworzeni dla siebie…