Z Michałem znamy się jeszcze ze szkoły, chodziliśmy do tej samej klasy. Potem razem poszliśmy na studia. Gdy skończyliśmy po 18 lat, pobraliśmy się. Rok później na świat przyszła córka, którą nazwaliśmy Anna. Była podobna do małego aniołka – jasne włosy, niebieskie oczy.
Z charakteru Anna była spokojnym dzieckiem i dziękowałam Bogu za taki dar. Michał musiał porzucić studia i iść do pracy, bo z finansami było wtedy krucho. Ja wzięłam urlop dziekański i opiekowałam się dzieckiem, aż skończyła dwa lata. Potem godziłam naukę z opieką nad córką.
Wszystko zaczęło się układać, ale wtedy dowiedzieliśmy się, że znowu spodziewam się dziecka. Musieliśmy jeszcze bardziej się starać. Michał pracował na dwóch etatach, a w weekendy dorabiał – prawie go nie widywałam. Mieszkaliśmy wtedy w mieszkaniu przydzielonym przez zakład pracy Michała. Ale pieniędzy wciąż brakowało, bo wkrótce urodził się syn, Andrzej.
Z trudem ukończyłam studia – bardzo ciężko było jednocześnie wychowywać dwoje dzieci, zajmować się domem i się uczyć. Ale mimo wszystko daliśmy radę. Kiedy Anna poszła do szkoły, a Andrzej do przedszkola, w końcu mogłam podjąć pracę. Nasza sytuacja materialna ustabilizowała się, tym bardziej że staliśmy się właścicielami mieszkania. Wszystko zaczęło się poprawiać, a my co roku mogliśmy pozwolić sobie na wakacje nad morzem.
Kiedy skończyłam 30 lat, los podarował nam kolejne dziecko – córkę Oliwię. Jak sobie wtedy ze wszystkim poradziliśmy, nie wiem. Znowu zostałam w domu, bo wielodzietna rodzina to nie to samo, co jedno dziecko. Michał starał się jak mógł, pracując dniami i nocami, żeby nas utrzymać.
Dzieci dorastały. Oliwia poszła do pierwszej klasy, kiedy Anna kończyła szkołę. Pieniędzy brakowało dramatycznie, ale jakoś dawaliśmy radę. Pożyczaliśmy od znajomych, braliśmy kredyty, dorabialiśmy, gdzie się dało.
Cały czas myśleliśmy o dzieciach i ich przyszłości. Chcieliśmy, żeby miały perspektywę dobrej edukacji i pracy. Kiedy Anna jeszcze nie skończyła studiów, oznajmiła, że wychodzi za mąż.
Omal nie osiwieliśmy, ale nie było wyjścia. Jej wybranek był dobrym chłopakiem z porządnej rodziny, więc pobłogosławiliśmy ich związek. Musieliśmy jednak sporo wydać na ślub i wszystko inne. Potem pomogliśmy im w zakupie mieszkania, bo sami wiedzieliśmy, jak trudno jest bez własnego lokum.
W tym czasie Andrzej dorósł. Widział, jak pomagamy siostrze, więc po szkole zażądał, żebyśmy kupili mu mieszkanie. Nie było wyjścia – w naszej rodzinie wszystkie dzieci miały równe prawa. Skoro jedno coś dostało, to drugie też musiało. Michał wziął kolejny kredyt i kupił jednopokojowe mieszkanie.
Oliwia nie chciała mieszkania. Chciała studiować za granicą. Edukacja tam kosztuje fortunę, więc sprzedaliśmy samochód i opłaciliśmy pierwszy rok nauki.
O tym, że zbliża się starość, zrozumieliśmy dopiero wtedy, gdy Michał zachorował. Musiałam odejść z pracy pół roku przed emeryturą.
Przez pierwsze tygodnie praktycznie nie odchodziłam od łóżka męża. Karmiłam go, wyprowadzałam na spacery. Po miesiącu poczuł się lepiej, a ja mogłam odetchnąć. Najbardziej jednak bolało mnie, że przez cały ten czas żadne z dzieci go nie odwiedziło.
Anna tylko zadzwoniła, skarżąc się, że na nic nie ma czasu. Andrzej w ogóle nie odbierał telefonów. Do dziś nie oddzwonił, choć znajoma mówiła, że widziała go z jakąś koleżanką. A Oliwia nie mogła przerwać nauki, by przylecieć i odwiedzić rodziców.
I tak, na stare lata, mając troje dzieci, zostaliśmy sami i nikomu niepotrzebni. Kiedy pracowaliśmy i pomagaliśmy, utrzymywali kontakt. Teraz, gdy to my potrzebujemy wsparcia, nawet nie zadzwonią. Możemy liczyć tylko na siebie. Nikogo innego nie mamy, tak samo jak nadziei.