Przez ostatnie trzy lata po raz pierwszy wybrałam się na urlop. Postanowiłam pojechać na wypoczynek nad ciepłe wybrzeże Morza Czerwonego. I oto już wdycham czyste morskie powietrze, w promieniach jasnego słońca. Ile tu pięknych mężczyzn. Nie miałam żadnych związków przez trzy lata. Rozstanie z narzeczonym zapamiętałam na długo, zanurzyłam się w pracę, żeby szybciej o nim zapomnieć i wyrzucić go z pamięci.
Długo nie chciałam się z nikim spotykać, miłość przynosi zbyt dużo cierpienia. Ale tu, w cichej, przytulnej atmosferze, pod łagodnym słońcem, zachciało mi się mieć chociaż letni romans. Choć na chwilę poczuć się szczęśliwą i zakochaną.
Przystojnego bruneta zauważyłam już pierwszego dnia. Młody mężczyzna wyróżniał się spośród innych. Zbyt często przechodził obok mnie, gdy wypoczywałam na plaży. Dlatego nawet nie zdziwiłam się, gdy zobaczyłam go wieczorem w kawiarni. Tym razem podszedł i przedstawił się. Miał na imię Adam. Wystarczył jeden rzut oka w jego oczy, bym zrozumiała, że wpadłam po uszy. Można było w nich utonąć – bezkresne, błękitne morze.
Długo spacerowaliśmy po plaży, trzymając się za ręce, niczym nastolatki. Potem poszliśmy do pokoju Adama. I od tego momentu przez cały mój urlop nie rozstawaliśmy się ani na chwilę. Dziesięć dni minęło jak we śnie, słodkim i cudownym śnie. Urlop dobiegł końca, nadszedł czas rozstania.
Adam mieszkał w niewielkim miasteczku, ja w Warszawie. Celowo nie wymieniliśmy się numerami ani adresami. Przecież wakacyjny romans nie mógł przerodzić się w coś więcej. Romantyczna sceneria to jedno, a codzienne życie to zupełnie co innego. Adam odprowadził mnie na lotnisko i wtedy, jak nam się zdawało, pożegnaliśmy się na zawsze.
Minął rok. Nie było dnia, żebym nie wspominała Adama. Czas nie leczył, a jedynie pogłębiał smutek. Nie miałam w ogóle humoru. Szef, widząc mój nastrój, postanowił wysłać mnie w delegację, do innego regionu. Było mi wszystko jedno, więc się zgodziłam.
Przyjechałam na miejsce. To nie było duże, ale bardzo ładne miasteczko. Wsiadłam do taksówki i pojechałam do hotelu. Po drodze patrzyłam przez okno na ulice nieznanego miasta, podziwiałam piękne budynki, obserwowałam ludzi. I nagle, w jednym z przechodniów rozpoznałam Adama. Nie mogło być wątpliwości – jego nie pomyliłabym z nikim innym. Wyskoczyłam z taksówki i pobiegłam, wołając ukochane, tak bliskie mi imię, które przez cały ten czas mogłam tylko szeptać nocami, płacząc w poduszkę i przeklinając zły los.
– Adam! Adam!
Odwrócił się i gdy mnie zobaczył, wziął mnie w ramiona:
– Anno! To ty!? Już cię nigdy nigdzie nie puszczę.
Od tego czasu minęło pięć lat, a Adam rzeczywiście mnie nie puścił. Teraz mamy dwoje wspaniałych maluchów.