Mieszkam sama w jednopokojowym mieszkaniu, dlatego gdy Ania, moja cioteczna siostra, poprosiła, bym ją przyjęła na czas zamieszkania, nie odmówiłam. W naszej rodzinie tak już jest: krewni to świętość, krewnym trzeba pomagać, krewni są najważniejsi.
Z Anią bawiłyśmy się w dzieciństwie, kiedy przyjeżdżałam na wieś. Potem szybko wyszła za mąż, i to nie raz. Ma troje dzieci z dwóch małżeństw. Nie wnikałam, które dzieci są z którym mężem, ale w wieku 22 lat była rozwiedzioną matką wielodzietną, której wszyscy współczuli i której każdy chciał pomagać.
Nie wiem jak, ale Ania dostała się na studia zaoczne, więc musiała przyjeżdżać na sesje dwa razy w roku. Jej mama, moja ciotka, szybko zorientowała się, że przez te pięć lat Ania może mieszkać u mnie – oczywiście bezpłatnie. O pieniądzach za wynajem nawet nie było mowy, bo Ania ich po prostu nie miała. Na jedzenie też jej nie wystarczało. Przywoziła ziemniaki, cebulę i cukier, ale masło, mięso i inne produkty musiałam kupować ja. Szczerze wierzyłam, że krewna mnie nie zje, więc dzieliłam się z nią wszystkim.
Żeby miała gdzie spać, kupiłam dla niej niewielką kanapę. Okazało się, że ją to zaszokowało – nie mogła zrozumieć, jak ma spać przez te wszystkie lata na niewygodnej kanapie.
Ani było u mnie wygodnie z wielu powodów. Sama opowiadała, że jej znajomi na wsi byli w szoku, że są tacy krewni, do tego tak dalecy, którzy przyjmują do siebie, karmią, goszczą i nie biorą za to pieniędzy. Ania studiowała na moim wydziale, więc nie musiała chodzić do biblioteki pisać notatek – korzystała z moich. Na podstawie moich materiałów zdała kilka egzaminów i zaliczeń.
Zamiast powiedzieć mi „dziękuję”, pewnego razu oświadczyła, że to ja powinnam być jej wdzięczna za to, że dotrzymuje mi towarzystwa. Mówiła: „Wszyscy krewni mnie zapraszają, a ja wybrałam ciebie”. Byłam w szoku i powiedziałam, że nie obrażę się, jeśli przeprowadzi się do jednej z tych osób, które tak gorliwie ją zapraszają.
– Idź do tych, którzy cię zapraszają – powiedziałam. Ale usłyszałam w odpowiedzi:
– Nie, będę mieszkać u ciebie.
Potem było jeszcze lepiej. Na trzecim roku została u mnie nie tylko na jesienną sesję, ale też znalazła pracę (na rynku). Mieszkała jeszcze miesiąc. Planowała, że po pierwszej wypłacie wynajmie sobie pokój i się wyprowadzi. Nie dotrwała u mnie do dnia wypłaty – dwa czy trzy dni przedtem. Jej bezczelność osiągnęła szczyt. Okazało się, że zgubiła klucze do mojego mieszkania, a na pytanie, gdzie są, odpowiedziała:
– A po co ci klucze? Masz swoją wiązkę, to się nią posługuj!
Nie wytrzymałam i poprosiłam, by się wyprowadziła. Ania spakowała rzeczy i trzasnęła drzwiami. Kluczy do mojego mieszkania nie oddała, musiałam wymienić wkładki w drzwiach.
Minęło kilka lat. Niedawno spotkałyśmy się z Anią. Nadal pracuje na rynku, ma wykształcenie, ale nigdy nie pracowała w swoim zawodzie.
Powiedziała:
– Wiesz, siostrzyczko, nigdy ci nie zapomnę, jak mnie wyrzuciłaś!
Nie miałam ochoty nic jej tłumaczyć. Uważam, że jest po prostu niewdzięczna, a tłumaczenie jej czegokolwiek nie ma sensu.
Swoją drogą, cała rodzina na wsi nie rozmawia ze mną, bo obraziłam Anię. Oto jak to się skończyło…