W wieku 20 lat wyszłam za mąż. Narzeczonego wybrali mi rodzice; był nim syn przyjaciółki mojej mamy. Wszystko miało być dobrze: mnóstwo pieniędzy, własne ogromne mieszkanie, dzieci pójdą studiować na najlepsze uczelnie. A ja nie będę musiała nic robić, a tym bardziej pracować, ale ułożyło się to trochę inaczej

Praktycznie od dzieciństwa moja mama nie przestawała mi powtarzać: „Mario, dla dziewczyny najważniejsze jest dobrze wyjść za mąż”. Tak właśnie się u mnie stało.

W wieku 20 lat zorganizowano Marii ślub z jej chłopakiem. Był nim syn bliskiej przyjaciółki rodziców. Wszyscy byli pewni, że w przyszłości powinien stać się człowiekiem sukcesu i bogaczem.

„Zrobiłam wszystko, czego oni chcieli. Byłam posłusznym dzieckiem i wyszłam za mąż za tego, którego wcale nie kochałam. Ale wybrali go dla mnie rodzice. Postąpiłam tak, jak było właściwe – posłuchałam starszych. A miłość to nie najważniejsze w życiu. I w ogóle, ‘z czasem się pokocha’, przecież wszystko jest tak dobrze: mnóstwo pieniędzy, własne ogromne mieszkanie, dzieci pójdą studiować na najlepsze uczelnie. A ja nie będę musiała nic robić, a tym bardziej pracować, ale…”.

Od razu, gdy tylko się pobraliśmy, wszystko było dobrze. Dużo podróżowaliśmy do nowych krajów. Otrzymywałam najdroższe i najpiękniejsze prezenty, rodzice cieszyli się z nas, a mieszkanie mieliśmy w samym centrum miasta.

A po kilku latach urodziłam dziecko. Potem zaczęliśmy myśleć o drugim, bo pieniędzy na dostatnie życie mieliśmy więcej niż wystarczająco.

W tamtym czasie nie zastanawiałam się nad swoimi uczuciami i nad miłością. Wtedy byłam pewna, że u wszystkich jest właśnie tak. W zwykłej rodzinie wszystko jest tak samo jak u mnie. Ale gdy osiągnęłam 45 lat, spojrzałam na swoje życie inaczej. Zrozumiałam, że moje najlepsze lata minęły, a ja spędziłam je z człowiekiem, do którego zupełnie nic nie czuję.

I to zrozumienie przyszło do mnie dopiero wtedy, gdy posłałam dzieci do szkoły i wróciłam do swojego zawodu po długiej przerwie. Zaczęłam komunikować się z mężczyznami i kobietami, w końcu wyszłam z zamkniętego kręgu tylko swojej rodziny. Zaczęło mi być ciekawie, przyjemnie i pojawiły się u mnie uczucia, których wcześniej nigdy nie znałam.

W tym momencie odczuwałam wielki wstyd. Przecież rozumiałam, że z mężem żyję jak z sąsiadem. Tak, mamy dwoje dzieci i dużo pieniędzy, ale to zupełnie na nic nie wpływa.

A kiedy próbowałam podzielić się tym z moją matką, powiedziała mi: „Masz bogatego męża i nie cierpisz niedostatku. Ja całe życie znosiłam, teraz twoja kolej znosić. Taki jest los wszystkich kobiet”. A co myślisz, lepiej byłoby wyjść za chłopaka bez pieniędzy i ledwo wiązać koniec z końcem.

I co byście wtedy razem robili? Nie mielibyście nic! Zepsułabyś swoją przyszłość, dzieci nie mogłyby sobie na nic pozwolić, a i ty nie miałabyś grosza przy duszy.

Zamilkłam i zaczęłam myśleć…

I co z tego, że żylibyśmy biednie. Za to bylibyśmy razem. A razem zawsze łatwiej wszystko znosić. I nawet gdybyśmy nie mogli kupić dziecku zabawek i ubrań, o których bardzo marzyło. Za to pokazalibyśmy mu dobry przykład kochającej rodziny. Gdzie w rodzinie kochają nie tylko jego samego, ale i rodzice mają w sobie miłość.

A teraz dzieci nie widzą ojca, bo pracuje całą dobę. I wszyscy go widzimy albo blisko północy, albo wcale go nie widzimy.

Już oczywiście za późno na radykalne kroki i zmienianie trybu życia. A gdybym to zrobiła, byłoby mi niezwykle wstyd przed rodzicami, a nawet dziećmi. Więc pozostaje uzbroić się w cierpliwość i dalej znosić wszystko do samego końca.

Mama zorganizowała moje życie bez miłości. No cóż, niech tak będzie. Może mama ma trochę racji, ale nie spróbujesz – nie zrozumiesz.