Nawet nie wiem, od czego zacząć. Wszystko to działo się jakby nie ze mną – wspominam to jak jakiś koszmar albo film. Dopiero teraz zaczynam rozumieć, przez jakie trudności musiałam przejść i jak udało mi się nie poddać. Patrząc wstecz, zaczęłam czuć do siebie większy szacunek.
Zawsze byłam nieśmiałą dziewczyną. Chyba dlatego łatwiej jest mi pisać, niż mówić o moich problemach. Pierwszy raz od trzech lat nie wiem, co robić.
Poznali mnie z Wiktorem nasi rodzice. A dokładniej jego mama – Anna i mój ojczym. Do tej pory pracują razem w jednym supermarkecie. Wiktor też był skromnym chłopakiem, który z trudem nawiązywał znajomości i nie lubił hałaśliwych towarzystw, tak jak ja.
Na początku wszystko układało się dobrze. Wzięliśmy skromny ślub, przeprowadziłam się do mieszkania męża, a raczej jego mamy. Anna trochę mnie pouczała, ale wszystko było do zniesienia. Aż do momentu, kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Nie czułam się najlepiej, a ze strony nowej rodziny nie było żadnej pomocy. Anna zaczęła wręcz twierdzić, że udaję. W końcu ona, kiedy była w ciąży, pracowała od świtu do nocy.
Każdego dnia czułam się coraz gorzej. Kiedy dowiedziałam się, że spodziewam się bliźniaków, miałam wrażenie, że mój mąż po prostu przestraszył się tego wszystkiego. Początkowo próbował nieśmiało stanąć w mojej obronie przed matką, ale potem, najwyraźniej, uznał, że jestem symulantką. Byłam ograniczona finansowo w niesamowity sposób, i gdyby nie mama, która ukradkiem od ojczyma przekazywała mi trochę gotówki, nie wiem, jak bym sobie radziła.
Potem pojawiło się dwóch chłopców, którzy nie dawali mi spać, zmieniając się nawzajem. Wiktor patrzył na to wszystko jak na film, w którym nie miał żadnego udziału. Z Anną już po prostu krzyczałyśmy na siebie. Doszło do tego, że pewnego dnia wieczorem poproszono mnie, żebym opuściła mieszkanie.
Wyprowadziłam się również w atmosferze skandalu. Ojczym nie chciał mnie przyjąć do domu, przyjechał, by „poważnie porozmawiać z Wiktorem”. W końcu mama i ojczym zabrali do siebie babcię, a mnie przeprowadzili do małego, zawalonego rupieciami mieszkanka. Właściwie Anna dała mi trochę pieniędzy „na przeprowadzkę” i obiecała, że pokryje koszty rozwodu oraz ustanowienia alimentów na dzieci. Ale o jakich pieniądzach można było mówić, skoro Wiktor zaczął pracować jako ochroniarz w tym samym supermarkecie?
Zrzekłam się swojej części w mieszkaniu matki i przerejestrowałam na siebie mieszkanie babci. Tam też zameldowałam synów. Nie wiem, co się ze mną stało, ale mój organizm po prostu przełączył się na tryb pracy. Wstawałam, gdy było jeszcze ciemno, prałam i gotowałam jedzenie, ubierałam i karmiłam dzieci, jechałam z nimi do sklepu i załatwiałam dokumenty. Ich ciągły płacz i krzyk przestały mnie irytować. Kiedy pracownicy urzędów i ludzie w kolejkach zaczynali wariować od tego piszczenia i jęków, obsługiwano mnie szybciej. Czasami zasypiałam prosto w transporcie.
Kiedy czasem przychodziła do mnie mama, po prostu jadłam. Wydawało mi się, że muszę się najeść na cały tydzień, bo później nie będę miała na to czasu. Nie czułam żalu. Wydaje się, że w ogóle zapomniałam, jak to jest czuć. Nawet nie czułam miłości do dzieci.
Wszystko zmieniło się, gdy po raz pierwszy poszły do przedszkola. Wróciłam do domu i byłam oszołomiona ciszą. Czułam się, jakbym znalazła się na bezludnej wyspie. Pomyślałam, że zaraz zwariuję i zapomnę, kim jestem i gdzie się znajduję. Weszłam pod prysznic i polałam się lodowatą wodą, żeby wrócić do rzeczywistości. Z czasem przyzwyczaiłam się do wolnego czasu, miałam czas na odpoczynek, zajęcie się domem, a nawet zaczęłam dorabiać – pomagałam sprzątać w pobliskim salonie piękności. Tam też nauczyłam się robić manicure i zaczęłam przyjmować własnych klientów.
I wtedy, gdy wracaliśmy z bliźniakami z przedszkola, przypadkiem natknęłam się na byłego męża. Dosłownie odebrało mu mowę, obsypał mnie komplementami, rozpłakał się, patrząc na chłopców. Podwiózł nas do domu, mimo że odmawiałam.
A potem przyszedł się pogodzić! Wyobrażasz to sobie? Po trzech latach! Po tym, jak prawie straciłam rozum. A on przez cały ten czas mógł się wysypiać, niczym się nie martwić, kupił sobie samochód (nie wiadomo za jakie pieniądze). Zaproponowałam mu, żeby na początek po prostu zabierał dzieci do siebie. Wieczorem stanął pod moimi drzwiami, mówiąc, że Anna go wyrzuciła. Pokłócił się z nią i już od nas nie odejdzie. Ale na razie nie wpuściłam go do mieszkania. Niech sobie teraz pożyje sam i zrozumie, jak to jest, gdy cię wyrzucają i nie wiesz, jak dalej żyć.
Szczerze mówiąc, patrząc w oczy Wiktora, czuję, że mimo wszystko nadal go kocham. A dzieciom potrzebny jest ojciec. Ale nie chcę znowu widzieć przy sobie mężczyzny, który unika trudności. Naprawdę nie wiem, co zrobić.