Moi teściowie to bardzo bogaci ludzie. Wszyscy krewni nam zazdroszczą. Wyprawiliśmy wystawne wesele, takiego nawet w filmach nie widziałam. A potem zaprosili synową do siebie, po czym skrywała zapłakane oczy. Niedawno zadzwoniłam do teściowej, mówię, że Marta spodziewa się dziecka, że kupię wózek, a oni niech już coś innego podarują. Ale teściowa tylko słuchała

– Moja synowa Marta pochodzi z zamożnej rodziny – opowiada 60-letnia Anna. – Jej tata to biznesmen, z żoną żyją na wysokim poziomie. Mają kilka mieszkań, dom za miastem, dwie bardzo drogie samochody, nie znam się szczególnie na markach, ale widać, że są luksusowe. Przed ślubem, do dwudziestego piątego roku życia, córkę rozpieszczali. Ubierali ją jak lalkę, opłacili studia na dobrej uczelni, pokazali jej świat. Była wszędzie – nad morzem, w Disneylandach – wszystko widziała.

– A co po ślubie?

– A po ślubie ojciec Marty zasadniczo wstrzymał wsparcie finansowe. Jego stanowisko brzmi: „Wyszłaś za mąż, niech twoje problemy teraz rozwiązuje mąż”.

Anna ma całkiem zwyczajną rodzinę: całe życie pracowała jako nauczycielka w szkole, mąż jest inżynierem jakichś systemów w firmie budowlanej, w zeszłym roku przeszedł na emeryturę. Pracował uczciwie przez całe życie, był dobrym specjalistą, ale nigdy nie zarabiał dużych pieniędzy.

Jedynym bonusem jego wieloletniej, nienagannej służby było to, że przed kryzysem w 2014 roku udało mu się załatwić synowi pracę w swojej firmie, gdy ten niedawno skończył studia.

Teraz, jak twierdzi mąż Anny, taki numer by nie przeszedł: sytuacja w branży budowlanej nie jest najlepsza, a znalezienie pracy u nich jest trudne. Zwalniają własnych ludzi, na każde miejsce jest kolejka.

Dobrze, że udało się wtedy załatwić pracę, a przez pięć lat syn zdążył sobie wyrobić dobrą opinię. Praca nie jest łatwa ani lekka, trzeba jeździć na obiekty, w każdą pogodę brodzić po placu budowy, kłócić się z robotnikami. Ale chłopak trzyma się pracy i bardzo się stara: ma kredyt, a żona spodziewa się dziecka.

– Początkowo po ślubie wynajmowali mieszkanie – mówi Anna. – Przez dwa lata zmienili trzy mieszkania. Raz nagle podnieśli im cenę o prawie połowę, innym razem właściciele postanowili sprzedać mieszkanie. Za trzecim razem wynajęli, a po miesiącu za szafą znaleźli czarną pleśń! To bardzo niebezpieczne. W końcu spojrzeliśmy na to z mężem i postanowiliśmy – trzeba pomóc dzieciom, tak nie może być. Zamieniliśmy nasze mieszkanie.

– Mieliście trzypokojowe?

– Tak, trzypokojowe, ale nie drogie: w zwykłym starym bloku z wielkiej płyty. Zamieniliśmy na dwa. My z mężem wprowadziliśmy się do jednopokojowego – za to sprzątać łatwiej! A resztę pieniędzy daliśmy dzieciom. Oni od razu zdecydowali się na dwupokojowe, więc wzięli kredyt. Kredyt co prawda niewielki, ale i tak trudno im go spłacać, zwłaszcza że Marta spodziewa się dziecka, a ten okres jest dla niej trudny, ciągle chodzi po lekarzach.

– Teraz pracuje tylko syn, prawda?

– Tak. Szczerze mówiąc, byłam pewna, że ojciec Marty jakoś im pomoże z kredytem. Dla niego to suma jak nic, mógłby ją spokojnie wyciągnąć z kieszeni i oddać. Ale jej rodzice nawet nie kiwnęli palcem! Dorosła zamężna córka to nie ich problem!

Remont w mieszkaniu również odbył się z pomocą męża Anny.

– No bo nasz ojciec całe życie pracował w budownictwie! Znalazł znajomych fachowców, którzy zrobili taniej, po znajomości. I to dobrze. Teściowie przyjechali obejrzeć gotowy remont. Chyba nawet się zdziwili, że tak dobrze wyszło. Nie wiem, co się spodziewali zobaczyć. Po prostu za swoje remonty płacili takie pieniądze, że strach to wymówić, a u nas, wiedzą, każda złotówka się liczy.

Teraz Anna ma na tapecie nowy problem – zbliżające się narodziny wnuka.

– Już powiedziałam synowi i mężowi – jak chcecie, ale musimy podpisać umowę z prywatną kliniką. Dziewczyna ma pewne problemy zdrowotne, a co najważniejsze – termin wypada na początek stycznia. To oznacza, że może urodzić w Nowy Rok! Trafić wtedy karetką do szpitala rejonowego – to koszmar. Trzeba się zabezpieczyć. Znajdziemy te pieniądze! Lepiej zapłacić teraz, niż później borykać się z problemami.

– Może na narodziny dziecka wasi teściowie dadzą jakieś pieniądze?

– Nie, nawet nie ma o czym mówić! Oni w tym czasie wyjeżdżają. Nowy Rok zamierzają spędzić we Francji! Szczerze mówiąc, nie mogę tego pojąć. Jedyna córka będzie rodzić! Jaka Francja, przecież jeżdżą tam co roku, i to nie raz!

– Może się obrazili na córkę? Że wyszła za chłopaka spoza ich kręgu? Dlatego tak się zachowują?

– Nie, nie widać, żeby się obrazili. Trzeba im to przyznać, swoim bogactwem się nie chwalą. Relacje są całkiem normalne, dobrze się komunikują i z nimi, i z nami, żadnych spięć czy bojkotu. Zapraszają w gości – mają wielki dom, jak średniowieczny zamek. Urządzają grille, pikniki. Teściowa sama do mnie dzwoni, czasem nawet bez powodu. Jest dość miłą, serdeczną kobietą. Pyta, jak się mamy, składa życzenia na święta. Przesyła drobne upominki.

– Prezenty?

– Tak. Pamiątki z podróży – głównie magnesy na lodówkę. Drogich prezentów nie dają, i dobrze, bo nie mamy czym się odwdzięczyć, tu mamy swoje wydatki po uszy. Zadzwoniłam ostatnio w sprawie prezentów na narodziny dziecka – mówię, ustalmy to, żeby nie było zamieszania, ja kupię wózek, a wy podarujcie coś innego. Wysłuchali mnie grzecznie, pokiwali głowami i tyle, nie sądzę, żeby planowali coś podarować.

– Może chociaż jakiś komplecik z Francji przywiozą.

– Może. Martę mi szkoda, jest u nas jak sierota, mimo że ma żyjących rodziców. Syn przywykł do skromnego życia, nigdy nie żyliśmy w luksusie. Ale ona była wychowana inaczej. Myślałam, że może gdy urodzi się wnuk – coś się zmieni. Ale teraz widzę, że raczej nie. Teściowie żyją dla siebie. Problemy dorosłej córki ich nie dotyczą. Musimy sobie radzić sami.