Zakochałam się w Andrzeju właśnie za jego hojność. Wydawał mi się pod tym względem wyjątkowy. Nie jest bogaczem ani biznesmenem, tylko zwykłym pracownikiem biurowym, ale na każde nasze spotkanie przynosił mi kwiaty. Nawet prosiłam go, żeby nie wydawał tylu pieniędzy, bo kiedy szliśmy do kina, bukiet był zbędny – i tak szybko więdnie bez wody. Potem zaczęły się droższe prezenty: złoty łańcuszek na urodziny, zestaw dobrej, drogiej kosmetyki na imieniny.
Szczerze mówiąc, było to bardzo miłe, a sam w sobie Andrzej jest świetnym człowiekiem. Oczywiście, kiedy mi się oświadczył, zgodziłam się. Teraz żyjemy razem, mamy już dwoje dzieci. Ale mamy też jeden mały problem – mój mąż nadal jest tak samo hojny.
Andrzej ma zły nawyk kupowania wszystkim prezentów, na które nawet nas nie stać, nawet dla nas samych. Nie mamy dodatkowych pieniędzy – obecnie jestem na urlopie macierzyńskim, a pracuje tylko on. Nie zrobił wielkiej kariery, więc i zarobki nie są wysokie. Żyjemy z jego pensji i świadczeń na dzieci. Moglibyśmy sobie z tym poradzić, gdyby nie to, że Andrzej często wydaje pieniądze na innych: na rodzinę i znajomych. Zawsze kupuje im drogie prezenty.
Oczywiście jego bliscy i przyjaciele są z tego zadowoleni. Wszyscy jednogłośnie chwalą mojego męża za jego troskliwość: „Jak on potrafi tak dobrze trafić z prezentem, jakby czytał w myślach!”. Tylko nikt z nich nie rozumie, jakim kosztem to się dla nas odbywa.
Wyobraźcie sobie: na rocznicę ślubu swoich rodziców kupił im nową pralkę, do tego piękny bukiet i bombonierkę. A tymczasem my sami mamy w domu starą pralkę, a on swoim rodzicom podarował najnowszy model. Siostrze na urodziny kupił wycieczkę do Egiptu, a my sami tam nie byliśmy już od wieków.
Najlepszemu przyjacielowi na narodziny córki podarował elektroniczną kołyskę-bujaczek, podczas gdy nasz syn zasypia w zwykłym łóżeczku. I takich przykładów jest mnóstwo – my tego nie mamy, ale Andrzej bez wahania kupuje to innym.
Co więcej, kupuje to wszystko, nie pytając mnie o zdanie. W zasadzie nie mogę nic powiedzieć, bo to jego pieniądze. Pokazałam mu, że potrafię być oszczędną gospodynią, która potrafi wykarmić rodzinę za każdą kwotę, jaką mi przeznaczy. Nigdy nie prosiłam o więcej, niż było konieczne. Gdy nieśmiało zauważyłam, że wycieczka do Egiptu dla młodej dziewczyny to luksus, na który nas nie stać, odpowiedział: „To było jej marzenie! Każdy zasługuje na spełnienie marzeń!”. Tylko że te marzenia spełniają się za nasze pieniądze!
Tym razem Andrzej zauważył, że mnie to zabolało, i obiecał, że wszyscy razem też polecimy do Egiptu. Tyle że nie powiedział, kiedy.
Tak jest ze wszystkim – dla wszystkich jest wspaniały, hojny, daje drogie i trafione prezenty. A w zamian dostajemy rzeczy tanie i niepotrzebne, ale mój mąż zawsze udaje, że się cieszy jak dziecko, jakby tylko na to czekał całe życie! W domu mamy pełno zbędnych drobiazgów: tańczący budzik, kubek-zmiennokolorowy, oryginalny album na zdjęcia. Wszystko tanie i bezużyteczne.
Nie byłoby mi tak przykro, gdybyśmy my też dawali takie prezenty. Ludzie w ogóle tego nie doceniają – jak można wymieniać się tak nierównoważnymi podarunkami?
Krótko mówiąc, mam tego dosyć! Nigdy wcześniej nie mieliśmy nieporozumień na tle finansowym, ale czy to naprawdę czas, żeby je zacząć? Boję się jednak urazić lub zasmucić męża, bo widzę, jak bardzo się cieszy, gdy może sprawić komuś przyjemność, dając wymarzony prezent.
Nie wiem, jak taktownie oduczyć go tego nawyku? Przed nami jeszcze wiele dużych świąt i rocznic, a on nas tak puści z torbami! Co robić w takiej sytuacji?